Agata Grenda: Work In Progress

W czasach pandemii oraz wojny branża kulturalna stoi przed ogromnymi wyzwaniami. Ich przezwyciężenie wymaga odpowiednich narzędzi i skutecznej strategii. Czy receptą na trudny czas może się okazać współpraca? O współpracy, zarządzaniu, planach, a nawet o Pidżamie Porno rozmawialiśmy z Agatą Grendą – Dyrektorką Teatru Szekspirowskiego.

Może zacznijmy od Pidżamy Porno i Tymona Tymańskiego?

Rozumiem, że będziemy porównywać Wielkopolskę i Pomorze?

Zastanawiam się, czy współcześnie możemy jeszcze dyskutować o różnicach związanych z kulturą, które wynikają z położenia geograficznego…

No to ja się wymiguję od tego rodzaju porównań…

Dlaczego? Moim zdaniem jest Pani osobą idealną do odpowiedzi na to pytanie.

Nie dam się w to wciągnąć. W dzisiejszym świecie artyści dużo podróżują, realizują mnóstwo projektów – począwszy od działań online – po kolaborację. Możemy porozmawiać o Pidżamie Porno, Tymonie Tymańskim i Mikołaju Trzasce, ale czy oni przekładają się na wrażliwość artystyczną regionu? Nie. Oni mają swoje style i kropka. Buntuję się przeciwko tego rodzaju porównaniom.Mogę jedynie mówić o moich wrażeniach związanych z pracą w różnych częściach Polski.

Zgoda. Więc gdzie artyści mają dogodniejsze warunki?

Zarówno Poznań, jak i Gdańsk mają władze otwarte na kulturę i bardzo przyjazne Departamenty czy też Biura Kultury. Na północy dostrzegam większą współpracę pomiędzy dyrektorami instytucji – większą otwartość. W Poznaniu środowisko jest bardziej nieufne, niechętnie wpuszcza obcych, trzeba się wkupić w łaski. Natomiast proszę pamiętać, że patrzę na kulturę z innej perspektywy – nie jestem artystką. Ja tworzę artystom warunki i staram się, aby były jak najlepsze.

Agata Grenda – Dyrektorka Teatru Szekspirowskiego

Czyli możemy powiedzieć, że balansuje Pani na granicy biznesu i kultury.

Wolałabym nie stawiać granic. Bardzo bym chciała, aby instytucje kultury zaczęły myśleć biznesowo, a biznes, żeby zaczął w swoich działaniach szanować i uwzględniać kulturę. Te dwa środowiska muszą przestać patrzeć na siebie z wysoka.

Nie wszyscy artyści są darmozjadami, prawda?

Nie znam artystów darmozjadów, znam natomiast wielu przedstawicieli biznesu, którzy tak właśnie myślą. Nie rozumieją tzw. kultury wysokiej, wydaje im się wydumana, nudna, nic nie wnosząca. I mają do tego prawo, nie muszą znać się na wszystkim. Dlatego trzeba im tę kulturę dobrze wytłumaczyć. Bo zjawisk których nie rozumiemy – najczęściej się boimy i unikamy. Dlatego biznes stawia na sport, bo w sporcie wszystko jest jasne, są wygrani na których warto stawiać, jest adrenalina i rywalizacja. A kultura, tak często oferująca jedynie logo i nazwę firmy w materiałach promocyjnych oraz kilka biletów na wydarzenie artystyczne, nie jawi się jako partner, dzięki któremu można coś zyskać.

W jaki sposób instytucje kulturalne mogą zatem współpracować z przedsiębiorcami?

Wzajemnie się uczyć siebie, rozmawiać o potrzebach i stwarzać sytuacje „win-win”, w których każdy czuje się wygrany. Biznes musi zrozumieć, że wspierania kultury być może nie będzie mógł przeliczyć na wzrost przychodów w firmie, ale już na wzmacnianie marki, działania CSR, rozwój pracowników, budowanie wizerunku – tak. A kultura musi przede wszystkim pokazać, że biznes może być partnerem, którego zdanie się liczy, który jest potrzebny i który partycypuje w projekcie.

Pracowała Pani w Stanach Zjednoczonych. Tam to skutecznie funkcjonuje?

Tak. W USA wzajemna współpraca obu sektorów działa bardzo dobrze. Ale tam jest tradycja filantropii, prawie nie ma kultury wspieranej systemowo z budżetu państwa. Kolaboracje są przemyślane i muszą przynieść obu stron zysk – finansowy czy wizerunkowy.

W szeroko rozumianej kulturze pewien rodzaj rywalizacji jest nieodzowny. Sama Pani stwierdziła, że współcześnie musicie rywalizować z Netflixem. Do tego dochodzą lokalne instytucje kulturalne. Czy możemy w tym kontekście mówić o walce o odbiorcę?

Mówiąc o naszej rywalizacji z Netflixem, chciałam podkreślić, że prawie dwa lata pandemii skutecznie przykuły naszych widzów do kanap, rozleniwiły ich, dały kulturę na wyciągnięcie ręki w wersji online. I my musimy tych widzów odzyskać, przyciągnąć z powrotem do teatrów, filharmonii, muzeów. W tym sensie nie rywalizujemy ze sobą jako instytucje, a raczej musimy się wspólnie nauczyć żyć w rzeczywistości postpandemicznej i na nowo rozpoznać zwyczaje naszych odbiorców. Gdański Teatr Szekspirowski nie jest klasycznym teatrem repertuarowym, tylko teatrem impresaryjnym. Innymi słowy, zapełniamy ten budynek tym, co sobie wymarzymy i w takim zakresie, w jakim nas stać.

W kwestii funduszy spore znaczenie ma marketing. Obserwuję Wasze działania na tym tle i odnoszę wrażenie, że w ostatnich miesiącach zrobiliście duży postęp.

Mam nadzieję, że teatr jest coraz bardziej widoczny. Chciałabym też, abyśmy trochę inaczej zaczęli o sobie mówić – mniej hermetycznym, a bardziej dostępnym językiem, jednocześnie zachowując myśl przewodnią, idee i dziedzictwo mojego poprzednika, wybitnego wizjonera, prof. Jerzego Limona. Jednym z naszych zadań jest przyciągnięcie młodej publiczności.

W jaki sposób zamierzacie to zrobić?

Udowadniamy, że jesteśmy świetną miejscówką ze znakomitymi warunkami akustycznymi. Mogą to potwierdzić setki osób, które przyszły w ostatnich miesiącach na koncerty do naszego teatru. Od Lecha Janerki, przez Fisza Emade – do Krzysztofa Zalewskiego. Robimy też świetne, śmiem twierdzić, że jedne z najlepszych w Polsce projekty edukacyjne – uczymy np. chemii poprzez pokazanie magii sztuczek teatralnych, a kilka tygodni temu działalność rozpoczął Młody Teatr Szekspirowski. Okazuje się, że jest wielka potrzeba w młodzieży, aby choć na chwilę odłożyć komórki i pobawić się w teatr. Pokazujemy filmy, odważne spektakle, debaty o współczesnym świecie i o tym co boli młodych ludzi…

Można powiedzieć, że podczas swojej kadencji zmaga się Pani z ogromnymi wyzwaniami. Minęło nieco ponad pół roku od objęcia przez Panią stanowiska Dyrektorki Teatru Szekspirowskiego. Jak Pani podsumuje ten okres?

Gdybym miała podsumować ten czas jednym zdaniem, to zdecydowanie „work in progress”. Jesteśmy w ciągłym procesie, ale bardzo nie chciałabym popaść w samozadowolenie, więc odpowiada mi ten stan.

Skupmy się na rzeczach, które już udało się zrobić.

Udaje się budować dobry i zintegrowany zespół. To ekipa, która lubi tu przychodzić, bo kocha teatr i widzi sens swoich działań. Udało nam się już zrealizować wspólne projekty z Europejskim Centrum Solidarności i Instytutem Kultury Miejskiej, a bardzo wierzę w lokalne sojusze. Wróciliśmy do intensywnej współpracy z Teatrem Wybrzeże, podczas remontu ich dużej sceny, gościmy produkcje “Wybrzeża” u nas. Pokazujemy wspaniałe spektakle międzynarodowe, w ostatnim czasie z Grecji i Norwegii. Pozyskaliśmy grant na prezentację kultury Islandii i przed nami półtora roku wspólnej pracy. Mamy nowe działania edukacyjne, a kilka dni temu otworzyliśmy, z inicjatywy Fundacji Theatrum Gedanense unikatową bibliotekę z księgozbiorem prof. Jerzego Limona. Mogę tak jeszcze długo wymieniać kolejne zrealizowane projekty, ale one nie byłyby możliwe bez zespołu, którym mam przyjemność kierować.

Jak skutecznie zarządzać zespołem w instytucji kulturalnej?

Ludzie pracujący w kulturze to pasjonaci. Ale też często niesamowicie silne osobowości, wiedzą czego chcą, pragną się w swojej pracy realizować, nie tylko wykonywać moje polecenia. Moje priorytety w kwestii zarządzania to przede wszystkim świadomość tego dokąd wspólnie zmierzamy i ciągłe przypominanie tego sobie. Mimo, że jestem straszną gadułą, słucham innych, otaczam się ludźmi mądrzejszymi od siebie, ale też nie boję się podejmować własnych, często trudnych decyzji. Bardzo ważna jest też otwartość na propozycje i rozwiązania przynoszone przez zespół. Dlatego często się spotykamy i rozmawiamy, staram się widzieć w ludziach ich talenty i je wzmacniać.

Rozmawiacie czy dyskutujecie?

Zdarza się, że dyskutujemy, czasem się nawet kłócimy, bo każdy głos ma znaczenie. Ale pomimo różnicy zdań wzajemnie się szanujemy – bardzo mi na tym zależy, aby nikt nie czuł się mniej ważny. Ja nie jestem najłatwiejszą szefową, bo mam nowojorskie tempo pracy, duże wymagania i jestem perfekcjonistką. Z drugiej jednak strony jesteśmy wszyscy po imieniu, moje drzwi są zawsze dla zespołu otwarte. Uwielbiam też śmiech i nie wyobrażam sobie zespołu w którym nie śmiejemy się razem. Często z siebie i do siebie nawzajem – ja jestem pierwsza do żartów na własny temat. Takie przekłuwanie balonów powagi jest bardzo ważne, zwłaszcza w dramatycznych czasach, w których żyjemy. Najpierw pandemia, teraz wojna…

Jak wpłynęła na Panią sytuacja z wojną?

Tak jak na Pana. Jak na każdego. To jest straszne ludobójstwo. Jako teatr podjęliśmy jednak bardzo konkretne środki pomocowe. Otworzyliśmy świetlicę dla ukraińskich dzieci, przez dwa miesiące gościliśmy rodzinę aktorów z Kijowa, z czwórką dzieci i kotem. Koordynatorka Festiwalu Szekspirowskiego, Joanna Śnieżko pracowała w punkcie pomocy uchodźcom. Zbieramy dary, organizujemy rezydencje, pomagamy jak możemy. Wszystkie instytucje kultury w Gdańsku naprawdę bardzo szybko zareagowały na tę sytuacje. Jako dyrektorka Festiwalu Szekspirowskiego odwołałam także przyjazd rosyjskiego teatru na sierpniowy festiwal

To zrozumiałe, ale z drugiej strony nie każdy rosyjski artysta popiera reżim.

Oczywiście, że nie. Jednak kultura rosyjska musi iść na chwilową kwarantannę, to bardzo ważny, nawet jeśli symboliczny w dużej mierze gest, w stronę naszych przyjaciół z Ukrainy. Jestem jedną z sygnatariuszek listu wyrażającego wsparcie i solidarność z Ukrainą oraz ukraińskimi artystami zainicjowanego przez Dyrektora Opery Bałtyckiej. W liście deklarujemy zakończenie współpracy z artystami, którzy jawnie popierają wojnę i są finansowani przez rosyjski reżim.

Nie brakuje opinii, aby całkowicie wymazać kulturę rosyjską z naszego otoczenia.

Może tak twierdzić wyłącznie nierozsądna osoba. Kwarantanna kultury rosyjskiej, o której mówię i o której pierwszy wspomniał Jerzy Onuch – były dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie, to nie nagłe zakazanie prezentowania twórczości wybitnych rosyjskich artystów, a – powtarzam – chwilowy, mam nadzieję, bo wierzę w zakończenie wojny, gest solidarności z ukraińskim środowiskiem kultury. Nikt nie chce wymazywać wybitnych rosyjskich dzieł z historii. Ale akurat teraz nie musimy jej intensywnie prezentować.

Czasy pandemii i czasy wojny… Zaczynamy tęsknić za normalnością, prawda?

Normalność zanikła. Żal mi mojej 9-letniej córki, której pierwsze dwa lata szkoły to okres pandemii, a teraz wciąż mówi o wojnie. Nagle chce słuchać audiobooków dla dzieci przygotowanych przez Muzeum Powstania Warszawskiego. To dziewczynka, która wcześniej w ogóle nie interesowała się wojną. Ostatnio zapytała mnie o to, czy nasz teatr mógłby posłużyć jako schron…Jeszcze kilka miesięcy temu takie pytanie byłoby nie do pomyślenia. Jeśli jednak chcemy nie zatracić człowieczeństwa, wierzyć w dobro, miłość i w to, że „ludzi dobrej woli jest więcej”, to edukujmy nasze dzieci kulturalnie oraz sami korzystajmy i wspierajmy kulturę. Artyści, którzy przykładają nam do twarzy lustro i opowiadają o otaczającej rzeczywistości jak nikt inny, pozwalają nam pielęgnować wrażliwość, kruchość i namysł intelektualny nad światem. Bo dopiero gdy zabraknie kultury będziemy naprawdę straceni.

Rozmawiał: Mateusz Marciniak

Poprzedni artykuł

Najnowszy numer magazynu "warto!" już dostępny!

Następny artykuł

Poważny gracz na trójmiejskim rynku i duża zmiana w Neonie

powiązane artykuły
Total
0
Share