Zanim wypytam Panią o Pałac w Mortęgach, chciałbym porozmawiać o prowadzeniu rodzinnego biznesu. Grupa Meblowa Szynaka to w końcu duża – rodzinna firma.
To złożony i niełatwy temat. Biznes rodzinny ma swoje wady i zalety. O ile zalety dla większości osób są oczywiste, o tyle niewiele mówi się o wyzwaniach takiej struktury…
Jakie wyzwania ma Pani na myśli?
Największym wyzwaniem jest sztuka oddzielenia relacji rodzinnych od relacji biznesowych. Od razu podkreślę, że moim zdaniem nie jest to możliwe. W gronie rodzinnym trudno jest unikać tematów związanych z działalnością naszej firmy, ale staram się, aby te płaszczyzny się nie przenikały. Przed tematami związanymi z biznesem najczęściej powstrzymuję mojego męża, co nie jest proste. Sama wyznaję zasadę, że życie firmy powinno pozostać za zamkniętymi drzwiami jej siedziby.
Pani potrafi to skutecznie oddzielić?
A wie Pan, że ja nawet nie mam skrzynki mailowej w telefonie…? Dokumenty i laptopa zostawiam w gabinecie firmowym. Nigdy nie zabieram pracy do domu, bo dom i rodzina to dla mnie świętość. Wiem też, że spokój w przestrzeni rodzinnej wpływa pozytywnie na działalność biznesową. I choćby dlatego nie powinno się tych tematów mieszać.
Wspomniała Pani o laptopie i telefonie. To tam głównie toczy się dziś życie większości osób. To rodzinne również.
Zwariowaliśmy. Mam wrażenie, że świat się zagalopował i to wszystko zmierza w złym kierunku. Niedawno byłam z mężem na urlopie. Poszliśmy na obiad. Dwa stoliki dalej była czteroosobowa rodzina – rodzice z dwójką dzieci. Każda z tych osób wpatrywała się w ekran swojego telefonu. Nie wiem, czy oni zamienili ze sobą choćby jedno słowo. Ten widok był dla nas przerażający. Wie Pan… Ja już nawet nie mam na myśli tego całego przebodźcowania, z którego biorą się wszelkie problemy emocjonalne czy zdrowotne… Chodzi mi o to, że ludzie dziś przestali troszczyć się o takie naturalne, wartościowe relacje. My mamy dużą rodzinę. Regularnie dbam o to, abyśmy spotykali się we wspólnym gronie. To pozwala nam normalnie rozmawiać, czuć swoją bliskość.
Nie wszędzie jest tak. Poza tym – dzieci idą często w ślad za swoimi rodzicami.
To trzeba powiedzieć wprost, że jest to wina rodziców, którzy nie potrafią lub nie chcą uczyć swoich dzieci zdrowych relacji. Łatwiej jest przecież kupić smartfona i wysłać na dodatkowe godziny zajęć. Efekt? Będziemy mieć wykształconych dzieciaków, którzy nie będą w stanie porozmawiać ze sobą w dorosłym życiu. Czasami gorzko się śmiejemy z mężem, że w naszym dzieciństwie przebywanie na dworze było nagrodą, a teraz to dla dzieciaków najwyższy wymiar kary.
Jak wspomina Pani swoje dzieciństwo?
Moje dzieciństwo wspominam bardzo dobrze. Spędziłam je w Sławnie. W jednej dłoni miałam kromkę chleba z cukrem, a druga dłoń pozwalała mi wywijać orły na trzepaku pod blokiem. Każdego dnia spotykaliśmy się z kolegami i koleżankami. Wracaliśmy do domu dopiero wieczorem. Z kolei weekendy spędzałam u babci w Darłowie. Odwiedzaliśmy babcię całą rodziną. Braliśmy koce i kanapki, całe dnie spędzaliśmy na plaży. Nikt się nie martwił o to, że Bałtyk jest zimny. Z tatą i siostrą spędzaliśmy w morzu wiele godzin. To była niesamowita frajda dla dzieciaków. Teraz z tej dorosłej perspektywy wiem, jakie to było ważne – to poczucie bliskości rodzinnej i przyjacielskie relacje.
Potem zaczęła się dorosłość, a wraz z nią przeprowadzka do Lubawy…
Mojego męża poznałam jeszcze w czasach szkoły średniej. Chodził do Technikum Drzewnego w Słupsku, podobnie zresztą jak wcześniej jego bracia. Osiedliśmy w jego rodzinnych stronach, więc muszę przyznać, że jestem elementem napływowym, ale czy warmińskim…? Nigdy nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie, bo Lubawa to taki cypel łączący kilka krain geograficzno-historycznych. Zawsze mówię, że tutaj wszystko się spaja.
I tutaj też jest Pałac w Mortęgach, o którym chciałbym, aby Pani mi poopowiadała.
Sama historia Pałacu w Mortęgach jest wielowiekowa i bujna. Jej najciekawszą postacią pozostaje Magdalena Mortęska, która została tu wysłana przez ojca w wieku 12 lat. Było to w 1566 roku. Magdalena musiała być niezłą buntowniczką, bo zesłanie jej do Mortęg było spowodowane faktem, że nie zgadzała się na ożenek. To właśnie tutaj kontemplowała wiarę i zdobywała wiedzę. Potem dołączyła do Zakonu Benedyktynek, który zreformowała. Jej dorobek z historycznego punktu widzenia jest imponujący.
A jak zaczęła się Pani mortęska historia?
Nasza mortęska historia zaczęła się od marzenia. Mój mąż zawsze interesował się historią – zwłaszcza obiektami historycznymi, czyli zamkami i pałacami. Sporo podróżujemy i zawsze byliśmy pod wrażeniem zamków, które spotykaliśmy we Francji czy w Niemczech, a nawet na naszym Śląsku. Zainspirowani architekturą historyczną zaczęliśmy poszukiwać kompleksu budynków, które stałyby się naszym azylem. I powiem Panu szczerze, że tu nie chodziło o jakąś chęć posiadania, ale o taką możliwość, żeby dać jakimś ruinom drugie życie. Bo dla nas cały ten proces odbudowy, a nawet i wcześniejszy – związany z poszukiwaniem dokumentów źródłowych był niesamowicie satysfakcjonujący. Nasze marzenie polegało na tym, aby odtworzyć coś wyjątkowego.
Dlaczego akurat Mortęgi? Jest mnóstwo tego typu budowli w kraju.
To jest zabawna historia, ponieważ my zjeździliśmy pół Polski w poszukiwaniu miejsca, które by spełniało nasze oczekiwania, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Pewnego dnia, Jan zauważył w gazecie ogłoszenie o przetargu związanym z Pałacem w Mortęgach. Doszliśmy do wniosku, że jeździmy po kraju szukając nie wiadomo czego, a pod nosem mamy coś wyjątkowego. Odezwał się też w nas lokalny patriotyzm i w efekcie postanowiliśmy przystąpić do tego przetargu.
W jakim stanie był wtedy Pałac w Mortęgach?
W bardzo kiepskim. Wizja odnowienia była z jednej strony ekscytująca, a z drugiej przerażająca. Bo tutaj trzeba oddzielić nasze wyobrażenia od możliwości technicznych, które wynikają z historycznej architektury. Nie każdy musi to wiedzieć, ale sam proces remontu jest szalenie skomplikowany pod kątem technicznym i formalnym. Zaczęliśmy poszukiwać wiedzy źródłowej. Niektóre dokumenty były w Niemczech, inne w Szwecji… Trudno było znaleźć cokolwiek wartościowego, dlatego konserwator zlecił wykonanie remontu zgodnie ze wskazaniami epokowymi i uzasadnieniami geograficznymi. Zaczęliśmy od budynku pałacu, który został zbudowany niemal od podstaw. Potem inne budynki – między innymi stajnie, a w międzyczasie staw. Remont trwał około trzech lat.
Czy aktualny stan tego miejsca pokrywał się z Państwa wizją?
Nie do końca. Na początku chcieliśmy, aby było to miejsce, które będziemy wykorzystywać względem wewnętrznych szkoleń naszej firmy. Zatrudniamy 3000 osób, więc szkolenia odbywają się niemal nieprzerwanie. Pałac miał być też miejscem, w którym pielęgnujemy relacje biznesowe. Z biegiem czasu okazało się, że zainteresowanie innych przedsiębiorstw oraz instytucji jest spore, więc doszliśmy do wniosku, że dlaczego nie podzielić się tym miejscem z innymi…? Cieszę się, że możemy zarażać pasją do tego miejsca.
Wiele osób, które miało okazję spędzić czas w Pałacu w Mortęgach zwraca uwagę na specyficzny klimat tego miejsca.
A ja mówię nawet wprost, że w Mortęgach jest magicznie. Do Pałacu w Mortęgach przyjeżdżają przeróżni ludzie – od partnerów biznesowych z różnych stron świata – po rodziny z dziećmi, które wpadają na weekend. Większość z nich powraca tutaj z uwagi na wyjątkową atmosferę tego miejsca. Zresztą… Rodzinna atmosfera będzie tam zawsze, bo mamy na miejscu świetną ekipę ludzi, dla których również jest to magiczne miejsce, o które potrafią dbać.
Posiadłość w Mortęgach to nie tylko pałac, ale i mnóstwo innych atrakcji. Jedną z nich jest zwierzyniec.
Park, kaplica, spichlerz z 1870 roku, stajnie… Trochę tego mamy. No i nasz zwierzyniec, o którym Pan wspomniał. W ramach jego prowadzenia mamy przeróżne zwierzęta – między innymi gęsi, kaczki, kury, strusie, owce, kozy, króliki, lamy, alpaki, daniele, a nawet jednego osiołka. Ostatnio otrzymaliśmy od Pana Prezydenta muflony, które przyjechały do nas z Karpacza. Ludzie chętnie odwiedzają nasz zwierzyniec. Obserwuję ich często i widzę, że w kontakcie ze zwierzętami nabierają spokoju, uśmiechają się. To dla mnie cenne.
A Pani? Mortęgi generują u Pani spokój?
Pałac w Mortęgach znajduje się około trzech kilometrów od siedziby naszej firmy. Gdy potrzebuję chwili dla siebie, regeneracji – wpadam tu pochodzić po parku, pooglądać ptaki. W ten sposób się wyciszam i nabieram nowej energii.
- Tekst: Mateusz Marciniak
- Zdjęcie Główne: Maciej Grochala