CHICHOTY i smażenie frytek w jedwabiach

Istnieje przypuszczenie graniczące z pewnością, że gdyby Marc Jacobs zabrał Dominikę Łabędzką na frytki – ich rozmowa o sztuce i modzie mogłaby nie mieć końca. Amerykański projektant powiedział kiedyś, że piękno zawsze znajduje się w rzeczach nieszablonowych. Sztuka Dominiki zdaje się być żywym przykładem tej teorii.

Dlaczego zamieniłaś Sopot na Kraków?

Ze względu na mojego męża. Możesz napisać, że wyjechałam do Krakowa za swoją miłością.

A Kraków też kochasz?

Uwielbiam Kraków, choć zajęło mi to ponad 10 lat. To nie była łatwa dekada, musiałam się przekonać do tego miasta. Na północy zostawiłam swoich bliskich – rodzinę i przyjaciół. Ale to już za mną. Dziś mogę powiedzieć, że bliżej mi do Krakowa niż do Trójmiasta.

Czy Kraków jest dla Ciebie inspiracją?

Moją największą inspiracją jest świat, a Kraków jest jego ważną częścią. W tym mieście można się bardzo łatwo zakochać – choćby ze względu na architekturę oraz zabytki. Natomiast warto podkreślić, że Kraków jawi się nam zupełnie inaczej w momencie, gdy zaczynamy w nim żyć. Pierwsza fascynacja z upływem czasu mija, a na wierzch wychodzą inne – nie zawsze łatwe aspekty.

Inspiracje są ważne dla twórców – zwłaszcza dla tych, którzy spajają różne światy. Czy czujesz się spoiwem łączącym świat sztuki oraz mody?

Nie jestem fanką dorabiania skomplikowanych idei do prostych spraw. Słabo znam się na modzie i nie jest to z mojej strony fałszywa kokieteria. Znacznie bliżej mi do sztuki. W pewnym momencie mojego życia skupiłam się na ubraniach ze względu na słabą jakość materiałów dostępnych na rynku. Wtedy zaczęłam tworzyć i okazało się, że oba te światy mogą się pięknie przenikać. Sztuka może być modą, a moda może być sztuką. Najlepiej świadczy o tym moja praca dyplomowa.

Fot. Jacek Łabędzki

Opowiesz nam o niej?

Obrona mojej pracy dyplomowej w Akademii Sztuk Pięknych polegała na stworzeniu performance, którego ważnym elementem był kostium. Mowa o kreacji Królowej Kier, która powstała w mojej pracowni. Przygotowując się do obrony musiałam zajrzeć w rejony własnej duszy i w pewnym sensie obnażyć się przed moimi profesorami, a później przed publicznością.

To kreacja stricte artystyczna, prawda?

Tak, ale wiesz co? Zupełnie nie miałabym problemu, aby wsiąść w tym kostiumie na rower i wybrać się na przejażdżkę po Sopocie lub Krakowie. Wychodzę z założenia, że bez względu na trendy mamy czuć się świetnie i swobodnie w tym co na siebie zakładamy.

Zaczekaj… Chcesz powiedzieć, że czujesz się świetnie i swobodnie w żywych kolorach jedwabiu?

Ja nawet frytki smażę w jedwabiach!

To wydaje się mało praktyczne.

Nawet jutro mogę wyciągnąć kopyta, więc zamierzam się cieszyć tym co mam. Co też nie oznacza, że w mojej krakowskiej pracowni są wyłącznie niepraktyczne kreacje. Mam przestrzeń również dla osób, które ubierają się nieco bardziej zachowawczo.

Fot. Jacek Łabędzki

To swego rodzaju odwaga, bo funkcjonujemy w społeczeństwie, które raczej stroni od epatowania żywymi, energetycznymi kolorami. W większości naszych szaf można znaleźć stonowane barwy i prostą, często uniwersalną garderobę.

Myślę, że moje kreacje nie są przesadnie ekstrawaganckie. Stawiam przede wszystkim na jakość stosowanych materiałów oraz proces szycia. Często to właśnie dodatki do strojów dodają energii i takiej dziecięcej radości. Zdarza się, że już sam ich kolor wzbudza zainteresowanie na ulicach.

Jak reagują ludzie w warzywniaku, gdy widzą na Tobie połączenie kolorowej sukienki z jedwabiu oraz dodatek w postaci uszu Myszki Mickey?

W absolutnej większości spotykam się z szerokimi uśmiechami. Ten sznyt wesołości w postaci wspomnianych przez Ciebie uszu, czy nawet beretów z koroną potrafi wywoływać bardzo żywiołowe reakcje – zwłaszcza pośród dzieci.

Ale nie wierzę, że nie miałaś sytuacji w której ktoś dał Ci do zrozumienie, że to dziwne…

Dwa, może trzy razy w życiu zdarzyło się, że jakiś facet powiedział mi, że jestem walnięta. Do tej pory nie rozumiem jak można posłużyć się takim tekstem względem obcej osoby. Zwłaszcza kobiety.

Ale nie masz oburzonej miny. Uśmiechasz się.

Bo ja staram się nie traktować życia zbyt serio. Wiem, że jesteśmy tutaj na chwilę. Mam świadomość tego, że mogę nie dożyć jutra i mam na to wewnętrzną zgodę. Mam się spinać ze względu na ubiór? Poświęcam ubraniom dużo energii i uwagi, ale przecież one nie są najważniejsze. Szalik to nie nerka, która ratuje komuś życie. Wiesz co jest ważne w modzie? Swoboda. Bo to właśnie ona najbardziej inspiruje. Dzięki mojej swobodzie w kwestii ubioru wiele kobiet nabrało większej odwagi. Bardzo się z tego cieszę.

Fot. Jacek Łabędzki

Czy jest coś, czego byś nigdy na siebie nie założyła?

Nie ma takiej rzeczy. Czasami wręcz odnoszę wrażenie, że im mniej coś pasuje – tym lepiej. I oczywiście mam świadomość, że są chwile w których wyglądam jak jakiś przebieraniec, że dla wielu osób jestem przerysowana, ale zupełnie się tym nie przejmuję. Jeśli ktoś ma ochotę chodzić w kartonie na głowie, bo będzie się z tym dobrze czuł – to ja temu przyklasnę.

Twoje kreacje inspirują w sposób pozytywny. A czy potrafisz być obrazoburcza?

Dopiero będę. Wystrzelę niczym korek od szampana. Ale na razie to nie tylko forma czystej sztuki, która wywołuje określone emocje, ale także rodzaj biznesu. Daj Boże, żeby każdy artysta mógł żyć ze swojej twórczości – tak mawiał jeden z moich profesorów. A to nie jest dziś proste.

Chichoty Sopockie to przedsięwzięcie zainicjowane ze względów biznesowych?

Chichoty Sopockie to wydarzenie, które łączy wiele płaszczyzn. Jest pretekstem do spotkań w gronie fantastycznych kobiet, które zarażają pozytywną energią i kreatywnością. Dzięki Chichotom Sopockim możemy się poznawać i dzielić swoimi doświadczeniami. Wspieramy i współpracujemy ze sobą w przeróżny sposób. A czy ta inicjatywa ma charakter biznesowy? Poniekąd tak, bo podczas tych dwóch dni w Atelier Anja Coraletti można obejrzeć z bliska, dotknąć i przymierzyć zarówno moje kreacje, jak i autorską biżuterię Ani. Te spotkania przyciągają wiele kobiet, które chcą dokonać zakupu i nas poznać.

Nie myślałaś o poszerzeniu tej inicjatywy?

Były takie plany. Nawet zaczęłam tworzyć podobne wydarzenia w Katowicach, Bydgoszczy, Sosnowcu, w Zakopanem… Teraz skupiam się na Krakowie oraz Sopocie. Dla mnie ważna jest wielopłaszczyznowa współpraca, pozytywna energia oraz swoboda o której wspominałam. Myślę, że to są właśnie główne przyczyny popularności tego cyklu.

Poprzedni artykuł

Gdańsk: W AmberExpo startuje 16. edycja Infoshare

Następny artykuł

Gdańsk: Ostatnie chwile głosowania w Budżecie Obywatelskim. Jak zagłosować?

powiązane artykuły
Total
0
Share