Dorota Warakomska: Warmiński algorytm. Jedyny, któremu warto się poddać

W poszukiwaniu odpoczynku i balansu, Dorota Warakomska dotarła aż na Warmię. I choć prace ogrodowe zajmują teraz sporo jej czasu – zgodziła się odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących współczesnego dziennikarstwa, mentalności ludzi biznesu oraz… warmińskich pejzaży.

Możemy ufać współczesnym mediom?

Media to dziś bardzo szerokie i rozmyte pojęcie. W powszechnym mniemaniu, w tej definicji zawierają się
również media społecznościowe, którym ufać nie możemy. Są one obszarem przesiąkniętym
niesprawdzonymi informacjami, celowymi fake newsami i opiniami osób, które z dziennikarstwem nie
mają nic wspólnego. Mediom społecznościowym zatem nie możemy ufać.

A dziennikarzom?

Dziennikarzom z prawdziwego zdarzenia – tak. Tym, którzy kierują się dziennikarskimi wartościami. W tym fachu najważniejsze wartości pozostają niezmienne – rzetelność, sprawdzanie informacji w kilku źródłach, odpowiedzialność za słowo oraz bezstronność w kontekście przekazywania informacji i umiejętność stawiania granicy pomiędzy informacją, a publicystyką. Na początku mojej kariery zawodowej na stażu w Stanach Zjednoczonych poznałam zasadę – we report – you decide. Innymi słowy – misja dziennikarska polega na dostarczeniu zweryfikowanych informacji. Ich interpretowanie należy do odbiorców. Kierowałam się tą zasadą przez całą swoją karierę.

W dziennikarstwie najważniejsze wartości są niezmienne – rzetelność, odpowiedzialność za słowo, bezstronność w przekazywaniu informacji i stawianie granicy pomiędzy informacją, a publicystyką.

Dorota Warakomska

Nie odnosi Pani wrażenia, że współczesnym dziennikarzom mocno daje się we znaki polaryzacja? Nie chcę mówić, że mamy do czynienia z zacietrzewieniem, ale coraz wyraźniej widoczna jest
światopoglądowa, a często wprost polityczna stronniczość.


Świat ulega polaryzacji – dziennikarze nie są tu wyjątkiem. Pytanie skąd to się bierze? Moim zdaniem z porzucenia zasad rzetelnej debaty publicznej i właśnie z mediów społecznościowych rządzonych przez algorytm. Jesteśmy ofiarami algorytmów, które pogłębiają polaryzację i prowadzą do zacietrzewiania. Jeśli pozostajemy bierni – tkwimy w określonej bańce, decyzje podejmuje za nas algorytm. Wystarczy kilka razy przeczytać, obejrzeć coś o określonej tematyce, by algorytm podsuwał nam kolejne podobne treści. Im więcej podobnych postów widzimy, tym bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że to jest prawda. I nie chodzi tylko o kwestie światopoglądowe czy polityczne, ale też lifestylowe, ciekawostkowe np. kotki wykonujące figury akrobatyczne…

Niektórzy dziennikarze również potrafią wykonywać niezłe salta i nawet niespecjalnie potrzebny im
do tego algorytm.

Dlatego pozostaje nam apelować o to, aby dziennikarze kierowali się wartościami, o których wspominałam oraz by odbiorcy mieli świadomość tego, w jaki sposób funkcjonują dziś media. Najgorsze, co możemy zrobić to stać się zakładnikami jednej linii narracyjnej. Jeśli chcemy zrozumieć dane zjawisko i wyciągnąć własne wnioski, powinniśmy filtrować komunikaty i przyglądać się im z różnych perspektyw. Oglądanie jednej stacji telewizyjnej lub ograniczanie się do jednego portalu z całą pewnością nie wyrobi w odbiorcach właściwych nawyków.

Rok 2002. Dorota Warakomska i George W. Bush/ archiwum D. Warakomskiej.

Wiele lat spędziła Pani w Stanach Zjednoczonych. Poznała Pani tamtejszy rynek medialny od podszewki. Jakie różnice mogła Pani dostrzec w odniesieniu do naszego świata mediów?

Moje pierwsze zetknięcie z tamtejszym rynkiem było szczególne. Pracowałam na stażu w FOX oraz CNN. Zderzyłam się z zupełnie innym światem medialnym. Największym zaskoczeniem była dla mnie odpowiedzialność reportera za materiał. Jeśli dany dziennikarz potrzebował kilku dnia a nawet tygodni na dokładne rozpracowanie i przygotowanie tematu, to otrzymał ten czas oraz wsparcie redakcyjne. W tym samym czasie w Polsce, reporterzy biegali od świtu do nocy, aby w ciągu doby zrealizować dwa, a nawet trzy materiały. Kolejną rzeczą było wykorzystanie doświadczenia. W Stanach Zjednoczonych praktycznie w każdej redakcji znajdują się osoby z kilkudziesięcioletnim stażem medialnym. To doświadczenie jest ogromną wartością dla danego medium. Mam wrażenie, że w Polsce jest zgoła odmiennie. Liczy się nowa – młoda, atrakcyjna twarz.

Pani też kiedyś też była taką „nową twarzą”.

Owszem, ale warunki były wówczas specyficzne. Mówimy o okresie transformacji ustrojowej, czyli zjawisku, któremu towarzyszyło oddzielenie przeszłości grubą kreską. Media – zwłaszcza telewizja potrzebowała nowych twarzy, aby nie kojarzyć się z minionym reżimem. W ten sposób na antenę trafiło mnóstwo osób bez doświadczenia, ale i bez złych nawyków. Wszyscy uczyliśmy się razem wolności dziennikarskiej i wprowadzaliśmy dziennikarskie zasady. Szkopuł w tym, że od tamtego momentu minęło ponad 30 lat, a doświadczenie nadal pozostaje jednym z najmniej istotnych kryteriów…

W przypadku mediów publicznych regularnie mamy do czynienia ze zmianami. Zmienia się przecież władza.

Brakuje stabilności w zarządzaniu i jasnej – długofalowej wizji. Pracowałam w telewizji publicznej przez prawie 17 lat, wie Pan ilu miałam w tym czasie szefów…?

Zapewne nastu...


… a mówiąc ściślej – 19. Każdy z nich miał swoją strategię i swoje pomysły. Swoją scenografię i swoich ludzi. Za oceanem stabilność i długofalowość są fundamentem funkcjonowania mediów. Dotyczy to nie tylko zarządzania, ale także budowania ścieżki kariery w kontekście dziennikarzy. W Polsce nie ma określonej hierarchii. I dziś zdarza się, że na szklany ekran trafia ktoś, kto nigdy nie miał nic wspólnego z dziennikarstwem. W Stanach, żeby wystąpić przed milionami ludzi trzeba sobie na to mocno zapracować.

Wiele osób pomimo ogromnych sukcesów w przestrzeni biznesowej czy politycznej cierpi na brak poczucia własnej wartości.

Dorota Warakomska

Zatrzymajmy się przy tych milionach odbiorców. Prowadzi Pani szkolenia związane z wystąpieniami publicznymi. Z jakimi problemami zmagają się osoby, które zamierzają wystąpić przed szerszą publicznością?

Bardzo często zgłaszają się do mnie osoby, które chcą poćwiczyć przed występem na konferencji branżowej czy w programie telewizyjnym. Wiele z nich oczekuje ujawnienia kilku sztuczek, które sprawią, że będą bardziej atrakcyjne w przekazie. Część z tych osób jednak zmaga się ze sporymi ograniczeniami w obszarze świadomości. Więc zanim przejdziemy do doskonalenia występu publicznego – musimy wykonać kawał pracy mentalnej.

Na czym polega taka praca mentalna?

W skrócie polega ona na zmianie sposobu myślenia o sobie. Wiele osób pomimo ogromnych sukcesów w
przestrzeni biznesowej czy politycznej cierpi na brak poczucia własnej wartości. My z kolei uparcie
mylimy pojęcie poczucia własnej wartości z wysoką samooceną. Między tymi pojęciami występuje
przepaść, bo wysoka samoocena ma związek z uzależnieniem się od porównań.

Chodzi o to, że jesteśmy tak wychwalani przez innych, że zaczynamy naiwnie wierzyć w swoją
doskonałość?

… a po chwili ktoś nas skrytykuje i zaczynamy wierzyć, że jesteśmy beznadziejni. Z kolei poczucie własnej wartości polega na tym, że pozostajemy odporni na zewnętrze opinie. Mamy świadomość tego kim jesteśmy, co potrafimy, a czego nie. Poczucie własnej wartości wiąże się z naszą stabilnością emocjonalną. To właśnie od tego miejsca zaczynam znaczną część warsztatów.

A jaki to ma wpływ na jakość i formę wystąpienia publicznego?

Silne poczucie własnej wartości oraz rozwinięta samoświadomość sprawiają, że potrafimy otwierać się na dialog. Widać to na przykładzie debat – zwłaszcza politycznych, w których strony próbują się za wszelką cenę przekrzyczeć. Treść przestaje mieć wówczas znaczenie – liczy się sama forma. Ten syndrom dotyczy także ludzi ze świata biznesu. Moje wieloletnie obserwacje ukazują, że często szefowie nie potrafią słuchać – nastawiają się wyłącznie na przeforsowanie własnego zdania. Tymczasem skuteczny lider ma otwartą głowę i potrafi otaczać się mądrzejszymi od siebie. Nie obawia się, że ktoś inny prześcignie go w ramach korporacyjnej gonitwy. Ale tylko wtedy, gdy ma rozwinięte poczucie własnej wartości, które osiągamy pracą mentalną.

Niektórzy inicjują kolejny projekt biznesowy, a jeszcze inni skaczą na bungee. Ja mam Warmię, która pokazała mi jak cieszyć się z pozornie niewielkich lub zupełnie niewidocznych rzeczy.

Dorota Warakomska

Na koniec musimy porozmawiać z Panią o Warmii.

Z przyjemnością, choć mam wrażenie, że w ramach tej tematyki bardziej sprawdziłby się cały cykl
rozmów, bo o moim zauroczeniu względem Warmii mogę mówić godzinami.

Rozumiem, że Warmia dostarcza Pani tej wspomnianej – mentalnej siły?

Dzielę swój czas pomiędzy Warszawę i Warmię. W stolicy mam sporo zawodowych zobowiązań, ale każdą wolną chwilę przeznaczam na Warmię. Tutaj nauczyłam się odpoczywać, a to w dzisiejszym świecie najważniejsza umiejętność. Wiele osób w środowisku biznesowym, politycznym i medialnym poszukuje równowagi i wybiera alternatywy, które dostarczają jeszcze większej liczby bodźców. Niektórzy inicjują kolejny projekt biznesowy, a jeszcze inni skaczą na bungee. Ja mam Warmię, która pokazała mi jak cieszyć się z pozornie niewielkich lub zupełnie niewidocznych rzeczy.

Jakich na przykład?

Na przykład z deszczu. Dla większości bywa on utrapieniem, a dla mnie jest pięknem, którym mogę się nasycać i potrzebą, bo podlewa ogród. Patrzę na polodowcowy krajobraz za moim oknem, bukwałdzką „Połoninę” i napawam się zielenią. Dziś rano na łąkę znów wyszły sarny, poczułam radość z tego, że w naszej wsi udaje się zachować ten unikalny ekosystem. Po naszej rozmowie z kolei pędzę do ogródka. Chcę pogrzebać w ziemi, zadbać o warzywa, przesadzić kilka kwiatów. Sprawia mi to mnóstwo frajdy…

Podzieli się Pani z naszymi czytelnikami kilkoma magicznymi miejscami?

Dla mnie magicznym miejscem są meandry Łyny w Bukwałdzie, to dobrze zachowany „dziki” fragment rzeki, w rejonie zwanym Bukowiną. Krajobraz jest cudowny. To ostoja bioróżnorodności. Rozlewiska rozciągają się po horyzont, można obserwować ptaki i nacieszyć się błogim spokojem. Polecam poznanie tej okolicy z perspektywy kajaka – spływ z Olsztyna do Dobrego Miasta. O tym jak ważne są działania na rzecz przyrody możemy się przekonać w Ośrodku Rehabilitacji Ptaków Dzikich, Fundacji Albatros. Wizyta w tym magicznym miejscu nastawia inaczej do świata. Jeśli chcemy zaczerpnąć warmińskiego wiejskiego życia – proszę zajrzeć do „Brewilli”, owce św. Jakuba, piękne zachody słońca i gościnność państwa Brewków są nie do przebicia. Osobom spragnionym kultury
polecam z kolei zajrzeć do Nowego Kawkowa.

A najlepszy na świecie warmiński obiad zjemy w…?

W Barze Dzyndzałek w Dywitach kultywującym dziedzictwo kulinarne Warmii. Polecam zwłaszcza
miłośnikom pierogów!

Jak tak dalej pójdzie zawładnie nami warmiński algorytm.

Prawdopodobnie jest to jedyny algorytm, któremu warto się poddać!

  • Tekst: Mateusz Marciniak
  • Foto Główne: Ewelina Lach
Poprzedni artykuł

Giulia Quadrifoglio z prestiżowym tytułem

Następny artykuł

Kosmetyki DIY. Nowy trend w sztuce pielęgnacji

powiązane artykuły
Total
0
Share