Mityczne paragony grozy…?
Paragony grozy to temat nośny i medialny. Każdego roku w sezonie wakacyjnym pojawia się w mediach społecznościowych mnóstwo zdjęć paragonów, które ukazują wysokie ceny produktów oraz usług. Znaczna większość tego rodzaju publikacji dotyczy rachunków wystawianych nad Bałtykiem. Tegoroczny sezon nie jest wyjątkiem od reguły. Internauci oraz przedstawiciele mediów ochoczo ukazują ceny dotyczące wakacji na polskim wybrzeżu. Zobaczmy jak prezentują się ceny popularnych ofert gastronomicznych.
Za tradycyjny zestaw fish&chips zapłacimy nad Bałtykiem od 60-70zł. Pizza dla dwóch osób to dziś podobny koszt. Inny popularny fast food, czyli zapiekanka to 30zł, a przynajmniej tyle musimy zapłacić w Ustce. Największy wzrost cen względem minionych lat dotyczy lodów. Za gałkę zapłacimy średnio 9zł. To o 2.50zł więcej niż w zeszłym roku.
Podrożała też kawa, za którą dziś musimy zapłacić około 15zł. Na przysłowiowe frytki trzeba mieć w portfelu podobną kwotę. Aby ograniczyć koszta wyżywienia warto skorzystać z poszerzonych opcji hotelowych – np. śniadań i obiadów, których koszt wynosi odpowiednio ok. 30 i 100zł za osobę. W efekcie 4-osobowa rodzina za samo wyżywienie może zapłacić w skali dnia nawet kilkaset złotych. Nie może więc dziwić, że paragony grozy są w istocie bardzo groźne dla naszego budżetu…
Noclegi i infrastruktura
Wzrosły również koszta noclegów. Portal nadmorski.pl wylicza, że w Sopocie, za dobę w hotelu 3-gwiazdkowym musimy zapłacić 650zł, a to wzrost na poziomie 30% względem wakacji 2023. We Władysławowie, czyli jednym z najpopularniejszych nadmorskich kurortów wzrost ten wyniósł nieco mniej, czyli 25%. Oznacza to, że za dobę musimy zapłacić średnio 450zł.
Jeden z internautów wyliczył, iż biorąc pod uwagę oferty last minute dla wspomnianej już 4-osobowej rodziny, możemy spędzić 14 dni w kwocie ok. 10 000zł w krajach śródziemnomorskich (wyliczenia dot. konkretnie Grecji). Za podobny standard w określonym terminie, w Polsce taka rodzina będzie musiała zapłacić ok. 18 000zł. Warto tu dodać, że duża rozbieżność cen to nie tylko konsekwencja noclegu i wyżywienia, ale także między innymi podstawowych usług, atrakcji oraz komunikacji (m.in. efekt wyższych cen paliwa i przeciętna infrastruktura). W przypadku większych miast nie pomagają również opłaty parkingowe. W Sopocie średni koszt całodniowego abonamentu wynosi 80zł. Nie każdy obiekt noclegowy może się pochwalić swoimi miejscami parkingowymi. A skąd tak wysokie ceny usług turystycznych nad Bałtykiem…?
Nie jest lekko…
Przedstawiciele branży hotelarskiej od wielu lat podnoszę ten sam i trzeba przyznać – logiczny argument, czyli fakt, że sezon nad polskim morzem trwa około 60 dni i jest to czas w którym muszą zarobić na utrzymanie w pozostałe miesiące roku. I tutaj warto podkreślić, że pogoda nad Bałtykiem bywa kapryśna, co również potrafi odstraszyć potencjalnych turystów. Przedstawiciele wspomnianej branży wspominają również o rosnących kosztach zatrudnienia, rosnących opłatach za energetykę, a także szalejącej inflacji.
Ciekawy wpis o przyczynach wysokich kosztów i kondycji nadmorskich przedsiębiorców na portalu X poczyniła Daria Chibner.
Zaczęło się lato, a zatem wszyscy się dziwą, dlaczego nad morzem jest tak drogo. Jako że pochodzę z Ustki postaram się odpowiedzieć na to pytanie.
Nad morzem sezon trwa praktycznie dwa miesiące w roku, a przez ten czas ludzie starają się zarobić na swoje całoroczne utrzymanie. Nie jest tak, jak choćby w Grecji, że coś się dzieje od marca/kwietnia i jakoś to leci. Przed lipcem i sierpniem są tylko krótkie okresy, kiedy można zarobić: Majówka i Boże Ciało. Potem wszystko pustoszeje, aż do sezonu właściwego. Czy to jest sytuacja dobra? Nie, ale nie sądzę, aby w najbliższym czasie, coś mogło się zmienić.
Bo nie ma innych miejsc pracy. Nie dla każdego starczy etatów w Lidlu i Bierdonce. Nie wszystkich pomieści zakład przetwórstwa ryb. A jakoś te grosze trzeba ciułać. Samorządy są nastawione na zarobek z turystyki, nie troszczą się o inne miejsca pracy. A po co zresztą, skoro można podnieść opłaty za wynajem ziemi i inne urzędnicze warunki do postawienia budy z hot dogami. A ceny są naprawdę ogromne, tak jakby dalej zarabiało się na turystach kokosy (owszem tak było jeszcze z 20 lat temu), co w aktualnych warunkach ciężko nazwać prawdą.
A zatem mamy wysokie koszty+krótki okres zarobkowania. Ale dlaczego mieszkańcy nadmorskich miejscowości w ciągu roku nie zajmują się czymś innym? Są leniwi czy mało pomysłowi? Oczywiście w zależności od regionu jest łatwiej bądź trudniej, ale tak właściwie to za bardzo nie mają czym się zająć? Firmy, które otworzyły się np. w Słupsku, kiedy przez jakiś czas był swoistym „małym rajem podatkowym”, też mają ograniczoną możliwość dawania etatów, a przy tym często poszukują określonych specjalistów, nie po prostu ludzi z chęciami do pracy.
W okolicy Ustki, natomiast nie da się za bardzo wymyślić innego, chwytliwego biznesu. Nie ten klimat, aby poza sezonem hodować oliwki. I tu kolejna przyczyna tego, dlaczego jest drogo. Nad morzem to ogólnie jest morze i w glebie mało co dobrego rośnie. Jeśli jadąc ze Słupska do Ustki widzieliście na polach truskawki, to one są takiej jakości, że nawet nie wiadomo, czy taki Hortex przyjmie je na soki. Truskawki, maliny, czereśnie bywają dwukrotnie czy trzykrotnie droższe, bo trzeba je sprowadzić z centralnej bądź południowej Polski, gdy przejdą już przez ręce 5 pośredników. A te słynne „kaszubskie”, choć są blisko, to przechodzą przez jeszcze gęstszą sieć dystrybucji i koło się zamyka.
Podobnie jest z rybami, na której w sezonie jest zazwyczaj okres ochronny. Ale turysta chce zjeść świeżą rybkę, to się ją sprowadza z dalekich stron. W gorszym wypadku – mrozi przez długi czas. Mimo że ta sytuacja jest patowa, to nad morzem nigdy nie będzie tak tanio jak w innych częściach Polski. Bo mało co tutaj jest i wszystko trzeba sprowadzać. Nie kupi się towaru po takiej cenie, jak w Warszawie czy we Wrocławiu.
Sytuacja jest patowa i może dobrze, bo w końcu będzie jakiś ruch nad tym morzem poza sezonem, kiedy większość miejscowości zmienia się w wymarłe miasta. Turysta ma prawo do głosowania swoim portfelem i wybierania tego, co jest dla niego tańsze. Ja mam nadzieję, że sytuacja nad morzem się zmieni. A także, że zmieni się podejście wielu turystów, którzy tych nadmorskich handlarzy traktują nieludzko. I nie mówię wcale o tym, że narzekają na ceny albo sądzą, że ktoś chce ich wydoić na kasę (bo bywa i tak, nie przeczę, w końcu każdy chce zarobić). Każdy ma prawo do takich opinii. Ale nie do wyzywania, agresji, chamskich odzywek i pokazywania swojej wyższości na każdym kroku.
Gdybym za każdym razem, jak stałam przy straganie, czy to pomagając rodzinie, czy odwiedzając znajomych, gdy jakaś matka wskazuje na mnie palcem i mówi do dziecka „jak się nie będziesz uczyć, to tak skończysz”, dostawała złotówkę, to już byłabym milionerką.
Daria Chibner/ X.
Pomimo rosnących cen, w statystykach nie odnotowano znaczącego odpływu polskich turystów w kontekście bałtyckich wakacji. Eksperci podkreślają, że nie powinien on nastąpić również w najbliższych latach. Choć z drugiej strony raporty dotyczące wyjazdów zagranicznych informują o tym, że zainteresowanie urlopami w Turcji, Grecji czy Chorwacji rośnie z roku na rok, o czym pisaliśmy między innymi TUTAJ.
foto: freepik