Przygotowałem dla Pana kilka cytatów. Chciałbym, aby Pan się z nimi zmierzył. Pierwszy to Armstrong – nie ten od księżyca, a ten od trąbki. Mówił on tak: Jeśli nie będę ćwiczył przez jeden dzień – wiem o tym. Jeśli przez dwa dni – krytycy o tym wiedzą. A jeśli przez trzy – wie o tym publiczność.
Nie jestem pewien czy Armstrong tak powiedział, choć wkłada mu się to zdanie w usta. Przypisuje się różnym muzykom, np. Horowitzowi, Rubinsteinowi, Richterowi. Ale oczywiście jest ono prawdziwe. Rozumiem, że mam opowiedzieć o częstotliwości moich ćwiczeń?
Poproszę.
Cóż, nie jest to proste na obecnym etapie mojej kariery zawodowej. 11 lat temu odszedłem z orkiestry i zaangażowałem się w projekt tworzenia szkół muzycznych w Powiecie Olsztyńskim. Regularne ćwiczenie na instrumencie nie było łatwe. Na obecnym etapie zawodowym ogrom różnorakich zadań wciąż nie pozwala mi poświęcić trąbce tyle czasu, ile bym chciał. Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni.
Nie tęskni Pan za stałym koncertowaniem?
I tak i nie. Skłamałbym, gdybym powiedział Panu, że muzyka jest całym moim życiem. Zajmuje mnie wiele aktywności – każda z nich daje mi satysfakcję. Można powiedzieć, że mam zdywersyfikowane źródła frajdy. Muzyka jest jednym z tych źródeł. Uważam, że to zdrowe podejście.
Wielu muzyków podkreśla, że adrenalina wynikająca z koncertów potrafi być wyjątkowo uzależniająca.
To bardzo indywidualna sprawa. Taki Rossini na przykład po ok. 30. latach postanowił rzucić komponowanie w kąt i zajął się „gotowaniem spaghetti”. Z kolei Rubinstein, który zasłynął genialnymi koncertami w Nowym Jorku, uciekał przed przedstawicielami salonów i recenzentami, aby napić się wódki ze swoimi kolegami z rodzinnej Łodzi, bo było to dla nich ważniejsze od kolejnych owacji. Podobnie jest ze słuchaczami. Są tacy, którzy mają ogromną potrzebę regularnego bywania na koncertach, inni zaś odwiedzają filharmonię raz do roku. Czy możemy określić dla której z tych grup muzyka jest ważniejsza? Nie jestem pewien.
Na początku 2023 roku odbyła się konferencja prasowa na której zaprezentowano Pana w roli Dyrektora Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej. I tutaj drugi cytat, tym razem pański – Świadom rangi instytucji, jej wieloletniej historii, odczuwam wielką tremę. Muszę powiedzieć, że podchodzę do tego zadania z wielką pokorą. Jestem świadom oczekiwań, jakie spoczywają na instytucji i jej dyrektorze.
Doskonale pamiętam ten dzień.
Nadal odczuwa Pan tremę? No i czy może Pan powiedzieć sobie przed lustrem, że sprostał Pan oczekiwaniom?
Objąłem stery po znakomitym poprzedniku, maestrowi Piotrze Sukowskim. Poprzeczka więc była ustawiona wysoko. Trema zniknęła. Po tych kilkunastu miesiącach z pewnością nabrałem większej śmiałości. Pojawiło się głębsze zrozumienie wyzwań i problemów przed jakimi staje codziennie dyrektor instytucji. Od początku towarzyszy mi świadomość, że w ramach umowy społecznej podatnicy w znacznej części finansują naszą działalność. Nie można lekceważyć ich głosu czy opinii. Nie wolno ich obrażać ani gorszyć. Publiczna instytucja kultury nie może być samotną wyspą, urządzana wg. „widzimisię” dyrektora. Nie chcę, aby ktoś pomyślał, że z mojej strony jest to fałszywa kokieteria, ale chciałbym, aby wybrzmiało, że moja misja polega na służeniu ludziom.
Jest Pan odpowiedzialny za obszar administracyjny, ale też artystyczny. Mimo wszystko są to dość odległe kwestie.
I tak i nie. W kwestii artystycznej jestem odpowiedzialny między innymi za programowanie sezonów, decyzje repertuarowe, negocjacje z artystami. Bardzo się cieszę, że w tej roli lada moment wesprze mnie maestro Alexandr Iradyan – nowy Dyrektor Artystyczny. Bycie managerem nie wyklucza bycia artystą. Management to środek do celu. Sztuka jest najważniejsza.
W zarządzaniu instytucjami kulturalnymi istotne są kompetencje miękkie. Współcześnie cierpimy na ich spory deficyt. Czyli można zaryzykować tezę, że ma Pan podwójnie trudno?
Poprawne zagranie kaprysu Paganiniego to kompetencja wyjątkowo „twarda” – proszę mi wierzyć. Ale owszem, nie produkujemy gwoździ – tworzymy coś ulotnego, posługując się językiem duszy oraz serca. Muzyka to szereg wyspecjalizowanych umiejętności psychofizycznych. Jeśli klarnecista nie jest w stanie zagrać poprawnie określonego przebiegu to kwestie interpersonalne nie mają tu nic do rzeczy. Z drugiej strony orkiestra to rodzaj wspólnoty. Bywają w niej ludzie, z którymi ze względu na ich rys psychologiczny, współpracuje się trudniej niż z innymi. Moja rola polega na weryfikacji różnych rodzajów kompetencji. I nie ukrywam, że jest to jedno z najtrudniejszych zadań.
Powiedział Pan kiedyś, że „Bach miał zawsze rację”. A czy Janusz Ciepliński ma zawsze rację?
Tak. ten cytat zauważyłem kiedyś wklejony w futerał naszego byłego koncertmistrza. Zgadzam się z nim. Jednak jako dyrektor nigdy nie byłem zwolennikiem modelu wodzowskiego. Nikt nie wie wszystkiego i nie zna się na wszystkim. Lubię burzę mózgów, co nie oznacza, że zawsze potakuję. Staram się być liderem, który ma swoje zdanie, ale to nie wyklucza mojej otwartości na inne opinie. Mówi się, że sztuka nie znosi demokracji, ale według mnie mnie to anachronizm, którym lubią posługiwać się despoci. Model partycypacyjny w sztuce jest bardziej efektywny i przystający do współczesnych czasów.
Chciałbym zapytać o granicę pomiędzy muzyką poważną, a rozrywkową. Na ile filharmonie mogą się dziś otworzyć na ludzi, którzy niekoniecznie obcują z kulturą wyższą?
Uważam, że nieco bardziej lekkostrawna muzyka może służyć zainteresowaniu słuchaczy klasyką przez wielkie „K”. Większość filharmonii posiada w swoich programach muzykę filmową, jazzową czy musicalową. Oczywiście w odpowiednich proporcjach. Dzięki niej możemy otwierać słuchaczy, ukierunkowywać ich, by zwracali się w stronę muzyki coraz bardziej wyrafinowanej, odwołującej się nie tylko do najprostszych emocji. To jedna z misji filharmonii.
Pytam o to, ponieważ jakiś czas temu w Bonn odbyła się premiera koncertu „X Symfonii Beethovena”. I niby nic, gdyby nie fakt, że została ona rozpisana przez AI. Na premierze pojawiło się wiele osób, które nie miały dotychczas nic wspólnego z muzyką poważną. Dopiero promocja związana z nowoczesną technologią skłoniła ich do odwiedzin filharmonii.
Traktowałbym to raczej jako ciekawostkę albo zabieg marketingowy, służący przyciągnięciu niewyrobionego słuchacza. Jakoś nie słyszałem, by ktoś chciał wysłuchać tej „X symfonii Beethovena” po raz drugi…. Nie zapominajmy, że sztuczna inteligencja to również gigantyczne oprogramowanie plagiatujące, które analizując zasoby sieci dokonuje ich kompilacji. Lubię nowe technologie, uważam, że AI jest przydatnym narzędziem, jednak jako „kompozytor” ma ograniczony potencjał. Ten wciąż pozostaje domeną człowieka.
Z drugiej strony człowiek również jest rodzajem oprogramowania plagiatującego. Choćby z tej przyczyny, że język muzyczny ma ograniczoną strukturę.
To prawda. Wielu kompozytorów po prostu „naśladuje” to co najlepsze w muzyce. Jednak raz na jakiś czas rodzi się geniusz, kto wyprzedza swoimi dokonaniami muzycznymi przynajmniej kilka epok. Takim kimś był m.in. wspomniany Jan Sebastian Bach.
Mam nadzieję, że 8. września, na koncercie charytatywnym organizowanym przez Związek Polskich Kawalerów Maltańskich oraz Instytut Badań i Edukacji Społecznej usłyszymy wyłącznie żywe instrumenty?
Zdecydowanie. Ten koncert zagramy jeszcze przed oficjalnym otwarciem nowego sezonu artystycznego. Usłyszymy utwory z pogranicza muzyki klasycznej i rozrywkowej. Wraz z naszą orkiestrą symfoniczną jako soliści wystąpią Dariusz Stachura, Izabela Buchowska oraz Paulina Grochowska-Stekla. Jestem przekonany, że zaproszeni goście będą mile wspominać to wydarzenie.
- Tekst: Mateusz Marciniak
- Foto główne: Filharmonia Warmińsko-Mazurska