Mateusz Marciniak: Marka niezupełnie osobista

A maj, moi drodzy, sprzyja temu, aby wieczorami przesiadywać w ogrodzie i pośród bzów i śpiewu ptaków – sączyć zimne piwo i myśleć (lub jak podkreśla moja mama – filozofować).

Myśleć, czyli w moim przypadku – zastanawiać się nad sytuacjami oczywistymi, które w pewien nie zawsze odgadniony sposób stały się naturalnymi zjawiskami. Starać się dotrzeć do konkretnych przyczyn i określonych skutków. Po usiłowaniu zrozumienia popkulturowego fenomenu sanah, po poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego bluszcz jako roślina nabiera cech ludzkich – np. złośliwości oraz jak do tego doszło, że psy mają aż trzy powieki – zacząłem myśleć o agencjach marketingowych, które kreują marki osobiste.

Chodzi mi przede wszystkim o te duże agencje marketingowe. Te, rozlokowane na przynajmniej kilku piętrach, te – zza szkła. Pełne od tak zwanych kolorowych ptaków, osób kreatywnych, żywiołowych i najlepszych na świecie. Te same, które od jakiegoś czasu tłumaczą nam (zresztą słusznie), że w dobie dynamiki dzisiejszych mediów społecznościowych – autentyczność nabiera na znaczeniu. Mi to imponuje. Cenię autentyczność, która wychodzi na przekór krwawym algorytmom i pluszowej komunikacji.

Siedząc tak, pośród bzów i śpiewu ptaków, postanowiłem zadzwonić do mojego znajomego, który przez kilka lat był częścią pewnej dużej agencji marketingowej.

  • Powiedz mi w skrócie, jak wyglądał u Was proces tworzenia strategii marki osobistej?
  • Mieliśmy przygotowaną pulę wstępnych strategii, które dobieraliśmy i rozpisywaliśmy w zależności od oczekiwań klienta.
  • Ale co masz na myśli, mówiąc „oczekiwania”?
  • Chodzi mi o jego cele marketingowe.

Cele marketingowe. Czyli zgłasza się Kowalski i mówi – wymyślcie mnie na fejsbukach, żeby zwiększyć moją sprzedaż, a ja wam za to zapłacę. No i wymyślają Kowalskiego, a potem go pokazują.

Dysonans jest tu, że najczęściej ma to niewiele wspólnego ze wspomnianą autentycznością. Myślenie w kategoriach człowieka jako produktu marketingowego nie brzmi fajnie. Choć wiem… Jesteśmy kupką kości, przepływów, jakichś tkanek. Jasne – trzeba to jakoś ubrać z sensem i pokazać światu. Pytanie brzmi – czy efekt tego procesu ma coś wspólnego z tym, kim naprawdę jesteśmy. Bo z innej perspektywy jesteśmy ludźmi. Czujemy. Mamy unikalny wzór linii papilarnych i jedyne takie spojrzenie. Mamy swoje pasje – czasem zupełnie porąbane, ale swoje. Mamy własną wrażliwość, granicę bólu i uśmiechu.

Często, aby poznać człowieka, zrozumieć jego spojrzenie na świat – trzeba wejść w jego skórę. Szczerze porozmawiać, otworzyć go. Poznać jego słabości i atuty. Rozbawić się jego przywarami, zafascynować się jego unikalnymi cechami. I nie da się tego zrobić poprzez kolejne spotkanie online. Nie da się tego zrobić poprzez kilka zdań w mailu. Telefonicznie też się nie da.

W ostatnich miesiącach wielokrotnie dyskutowałem z przedsiębiorcami na temat ich wizerunku. Zacząłem zauważać, że większość nie czuje się dobrze w butach, w które zostali włożeni. Ten dyskomfort widać. Nie trzeba też być przesadnie spostrzegawczym, aby zobaczyć, że dany post nie został napisany przez jego autora, tylko przez speca od treści publikowanych na poszczególnych portalach. Nie trzeba mieć wnikliwego oka, aby widzieć, że ten koleś ze zdjęcia nie czuje się swobodnie w błękitnym garniturze. Natomiast widać, że tylko czeka aż ściągnie z siebie pantofle i założy swoje ulubione trampki.

Nie zabijaj

Owszem, kreowanie marki osobistej jest dziś kluczowe w kontekście biznesowym. Natomiast nie musimy zabijać człowieka, aby stworzyć na tej kanwie produkt. Możemy przecież zadbać o to, aby dana osoba pokazywała to, co kocha – lecz w nieco inny, być może ciekawszy i inspirujący sposób. Bardzo często tego typu osoby nie zdają sobie sprawy z własnych zalet.

Projektując sesję zdjęciową dla jednej z naszych rozmówczyń – zauważyliśmy, że ma na poliku mały pieprzyk. Chciała go ukryć. Wiecie dlaczego…? Ponieważ ktoś jej kiedyś wmówił, że tego typu niedoskonałości należy ukrywać. Zakładam, że to ten sam człowiek, który dziś prowadzi szkolenia mówiące o tym, że autentyczność jest seksowna. Pieprzyk został doprawiony szczerym uśmiechem. Został też na zdjęciu.

Dla mnie kreowanie marki osobistej to odróżnianie komunikatów. Odróżnianie – nie sztuczne generowanie i nie ich unikanie. To wskazywanie korzystnych kierunków, a nie resetowanie i tworzenie człowieka na nowo, pod kątem trendów. Gdyby było inaczej – zapewne nie zaczynałbym tekstu od piwa. Pewnie bym zaczął od Cosmopolitana. Cokolwiek to jest.

Mateusz Marciniak, redaktor naczelny magazynu “warto!”

Poprzedni artykuł

Komunikacja wewnętrzna na przestrzeni pokoleniowej [RELACJA]

Następny artykuł

Open House Gdynia 2023: architektura, ludzie, opowieści

powiązane artykuły
Total
0
Share