Pod ludzkimi skrzydłami [REPORTAŻ]

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Miałem zamiar, aby przekrojowo opisać działalność Fundacji Albatros. I znowu z moich zamiarów nici…

Na początku zajrzałem na stronę internetową Fundacji. Schludna, przyjazna. Najważniejsze projekty, takie jak Symbiosis, Ptasia Akademia i Ośrodek Rehabilitacji opisane w sposób przejrzysty. Stworzyłem odręczną mapę publikacji, pokreśliłem strzałki, namalowałem szlaczki i pogrubiłem nagłówki. Teraz wystarczyło podzwonić i popytać, a potem dokleić komentarze do gotowych już bloków tekstu…

A to zadzwoń może do Moniki Zakrzewskiej. Monika mieszka blisko Bukwałdu, jest tam wolontariuszką – czytam w wiadomości na Fejsbuku.

Wolontariusze Fundacji Albatros i członkowie Ptasiej Straży odbierają od kilkunastu do kilkudziesięciu takich zgłoszeń w ciągu doby. Przebieg rozmowy pomimo przeróżnych – często dramatycznych sytuacji, pozostaje bliźniaczy. Trzeba uspokoić osobę zgłaszającą, wypytać o okoliczności danego zdarzenia oraz poinstruować – co dalej. A dalej jest najczęściej transport do Ośrodka Rehabilitacji Ptaków Dzikich w Bukwałdzie, gdzie każdego dnia ratuje się do kilkunastu ptasich żyć.

Kilka lat temu jeden z moich kotów wyszedł z krzaków z małym dzięciołem w pysku. Na początku byłam spanikowana, ale po chwili przypomniało mi się, że gdzieś po drugiej stronie lasu jest Ośrodek Rehabilitacyjny i Fundacja Albatros. Wzięłam dzięcioła w dłonie i pojechałam tam z nim – mówi Monika Zakrzewska.

Monika Zakrzewska

Na miejscu spotkała Ewę Rumińską – twórczynię tego ptasiego przedsięwzięcia. Z Panią Ewą również porozmawiałem, choć w tym przypadku, próba nawiązania kontaktu trwała kilka dni.

Nie martw się, Ewa jest totalnie zapracowana. W dzień prowadzi rehabilitacje, karmi, sprząta woliery, oprowadza po ścieżkach edukacyjnych, a w nocy operuje – mówi Monika. Te operacje potrafią trwać czasem do rana – dodaje

W przerwie między kolejnymi zabiegami udaje mi się porozmawiać z Ewą Rumińską. Rozmowa nie należy do najłatwiejszych pod względem technicznym, bo uparcie usiłuje zakłócić ją młody gawron, który na zmianę łopocze skrzydłami i zanosi się krzykiem. Zupełnie jakby próbował skupić na sobie całą moją uwagę.

Te ostatnie dni dały nam popalić, ponieważ mieliśmy trudną operację orlika krzykliwego. Przedziwny przypadek – proszę sobie wyobrazić, że skrzydło tego orlika było przekrzywione niemal na wzór kąta prostego – mówi Ewa Rumińska. Moim zdaniem on musiał mieć ten defekt jeszcze z czasów pisklęcych, a potem mu się to krzywo zrosło. Cóż, nikłe szanse, że odzyska wolność, ale musimy zrobić wszystko, aby zweryfikować, czy możemy mu tą wolność przywrócić – dodaje.

Na tym etapie już wiem, że nie będzie to zwyczajny artykuł informacyjny. Historia poświęcenia i miłości względem ptaków jest zbyt wartościowa, aby równać ją do kilku suchych wzmianek. Więc umówmy się, że będzie to opowieść o pasji i umiłowaniu wolności.

Pierwiosnek

Ośrodek został założony równo 20 lat temu. Kilkanaście miesięcy później założyliśmy fundację – mówi Ewa Rumińska. Na początku nazywała się „Pierwiosnek” – to na cześć niewielkiego ptaszka z rodziny świstunek i jednocześnie rośliny leczniczej. Czułam tę nazwę, czułam, że w zaklinamy w niej swego rodzaju delikatność i chęć niesienia pomocy – opowiada Ewa. Ale okazało się, że zupełnie nie powodowała skojarzeń z ptakami. Wtedy podjęliśmy decyzję o zmianie. Tak zrodziła się Fundacja Albatros.

Ewa Rumińska nawet w najskrytszych snach nie przypuszczała, że niewielki, drewniany budynek rozrośnie się na ponad hektarze warmińskich okoliczności przyrody. Sercem ośrodka pozostaje lecznica, czyli obiekt mieszczący ambulatorium oraz salę operacyjną, na której jeszcze wczoraj pod skalpelem znajdował się orlik krzykliwy ze swym przedziwnym przypadkiem. W tej części znajduje się także 9 wolier ze stałymi podopiecznymi Fundacji Albatros. Możemy w nich spotkać między innymi puszczyki, błotniaki, bieliki, myszołowy, gołębie czy pustułki. Owa część krajobrazu nazywana jest Ptasią Akademią. To właśnie tutaj znajduje się ścieżka edukacyjna, która przybliża poszczególne gatunki ptaków. W drugiej części mamy strefę rehabilitacyjną, czyli miejsce w którym przebywają tymczasowi pacjenci, obiekt szpitalny oraz odchowalnię dla piskląt, którą nazywa się tu ptasim żłobkiem. Każde z tych miejsc to odrębna opowieść o ptaku, który został odratowany, ale też – o tym, którego nie dało się uratować. Każdy z tych przystanków niesie ze sobą odrębny zestaw wzruszających historii o ludzkiej empatii, ptasiej woli życia oraz nawiązywaniu przyjaźni.

Monika po dostarczeniu dzięcioła do ośrodka zachłysnęła się klimatem tego miejsca. Ewa Rumińska wywołała na niej pozytywne wrażenie, dlatego po jakimś czasie postanowiła zostać wolontariuszką, która wspiera działania fundacyjne. Jednym z jej obowiązków jest odbieranie zgłoszeń.

Jako Ptasia Straż mamy to szczęście, że kontaktują się z nami osoby empatyczne, które przejęte losem danego ptaka, usiłują mu pomóc, a nierzadko – ratują jego życie. Zdarza się, że takie osoby pomimo zabezpieczenia ptaka i przetransportowania go do ośrodka – nadal interesują się postępami w jego leczeniu – opowiada Monika.

Zgłoszeń jest mnóstwo. Czasem są to zwykłe wypadnięcia piskląt z gniazd, innym razem podlotki, które pod okiem rodziców biorą udział w inauguracyjnych lekcjach latania, a czasami są to ptaki poszkodowane w wypadkach komunikacyjnych. Poszczególne gatunki bywają jednak narażone na określone dramaty.

Ciemność i cisza

40% bocianów nie odlatuje do mitycznych – ciepłych krajów. Ba… Nie odlatują nawet poza granice Starego Kontynentu, ponieważ kończą swój żywot na liniach energetycznych. Bywa, że w nie uderzają i połamią skrzydło, ale zdarzają się również historie bardziej makabryczne, gdy młode bociany giną rażone prądem. Tego rodzaju przypadki dotyczą zazwyczaj większych gatunków ptaków. Każdego dnia, w liniach energetycznych i telekomunikacyjnych, a także w śmigłach wiatraków giną setki, a nawet tysiące ptaków.

Los tych mniejszych bywa równie przykry. One giną najczęściej na szybach nowoczesnych wieżowców, które wyrastają w przestrzeniach wielkich miast. W ten sposób śmierć ponoszą całe stada, ale zdarza się, że któryś z nich przetrwa. Jeśli nie ma poważniejszych urazów, wystarczy wdrożyć zasadę pt. Ciemno, cicho, ciepło.

Ciepło, ciemność i cisza. Ptaszek po zderzeniu z szybą przechodzi wstrząs. W takiej sytuacji należy go delikatnie przełożyć do pudełka ze ściółką, najlepiej obok butelki z ciepłą wodą, aby mógł się do niej przytulić. Zamknijmy pudełko i dajmy mu czas. Zdarza się, że po godzinie taki ptaszek jest jak nowo narodzony i może udać w kolejną powietrzną podróż – tłumaczy Ewa Rumińska.

Ze statystyk wynika, że spora część gatunków charakteryzujących się niewielkimi rozmiarami zostaje poturbowana przez kocie pazury. – Rany zadawane przez koty są nieciekawe – uśmiecha się gorzko Ewa.

Empatia, która wydobywa się z ludzi względem ptaków bywa przesadna, a wtedy zaczyna być szkodliwa. Nie brakuje sytuacji, w których ludzie poczuwają się do odpowiedzialności za znalezionego ptaka i sami decydują się go rehabilitować.

To trochę jak z wilkami w Bieszczadach. Ktoś znajduje podlota i zabiera go do domu. Zaczyna poić takiego delikwenta na siłę, co najczęściej kończy się zalaniem jego płuc, a zachłyśnięty ptak jest trudny do odratowania – opowiada Monika Zakrzewska. Są również sytuacje, gdzie uroczy ptaszek przeobraża się w wielkie ptaszysko, które zaczyna być utrapieniem i trzeba się go pozbyć. Kłopot w tym, że ptak przyzwyczajony do człowieka, najczęściej nie jest w stanie odnaleźć się w naturalnych warunkach – dodaje.

Ku zachodzącemu słońcu

A taki jeden przypadek, który pozostanie na zawsze w pamięci? – zagajam Ewę Rumińską.

To łabędź. Trafił na mój stół operacyjny z interwencji. Okazało się, że zjadł żyłkę wędkarską z haczykiem, który zmasakrował jego przełyk. Zabieg był skomplikowany. Na szczęście udało się przywrócić go do normy i po kilku dniach mógł powrócić do swojego dawnego życia. Pamiętam moment w którym wypuściliśmy go na wolność na jeziorze z którego był zabrany. Samica czekała tam na niego. I tak razem, w parze odpłynęli ku zachodzącemu słońcu – opowiada Ewa.

Ewa Rumińska/ Fotografia z archiwum Fundacji Albatros.

Wędkarskie pozostałości często okupują dna jezior. To właśnie tam żerują łabędzie. Wszelkie kotwiczki, haczyki, a nawet spławiki lądują w przełykach łabędzi. Dla większości z nich jest to powolne i bolesne umieranie. Zdarzają się też przypadki, w których łabędzie zaplątują się w żyłkę.

Jakiś czas temu trafił do nas taki łabędź. Na jego obumarłym skrzydle było mnóstwo larw. Przyczyna to oczywiście pozostałość po wędkarskiej żyłce, która splątała skrzydło – opowiada Ewa Rumińska.

U brzegów jezior niemal zawsze można spotkać łabędzie czy kaczki. Nie są tu przypadkowo. Najczęściej podpływają mając nadzieję na smakołyk. Przyzwyczajone do kawałka bułki, wyczekują kolejnego przysmaku. Zarówno one, jak i ludzie – nie mają świadomości, że karmienie pieczywem, szczególnie spleśniałym, prowadzi do wielu groźnych schorzeń.

Niestety – świadomość ludzi na temat ptaków pozostaje niewielka. Same działania edukacyjne Fundacji Albatros oraz innych tego rodzaju instytucji nie wystarczą. Potrzebne są rozwiązania systemowe, które sprawią, że nie będzie problemu ze znalezieniem informacji co należy robić w pierwszym momencie, gdy znajdujemy poszkodowanego ptaka – podkreśla Monika Zakrzewska. Ludzie żyją w przeświadczeniu, że istnieje jakiś system, który ogarnia te ptasie tematy. Niestety są w błędzie. Jedyny taki system tworzy dziś Ewa i podobni jej zapaleńcy, a także wolontariusze, którzy poświęcają swój wolny czas na ratowanie ptaków – dodaje.

Jakie to uczucie? Gdy ptak skazywany na śmierć wzbija się ku przestworzom, żeby zacząć swoje nowe życie?

To jest najpiękniejszy moment. Każdy chce być świadkiem takiej chwili. Ona dostarcza emocji, które trudno sobie wyobrazić – takie połączenie satysfakcji i wzruszenia. Ta chwila, gdy znowu może zaznać niczym nieskrępowanej wolności jest wyjątkowa. Pamięta się ją na zawsze – mówi Monika.

Część naszych podopiecznych nie zazna już wolności. Co nie znaczy, że nie są szczęśliwe. Każdego dnia obserwuję jak mieszkańcy naszego ośrodka tworzą nowe – ciekawe relacje, zawiązują między sobą przyjaźnie i zaczynają przyzwyczajać się do kolejnego etapu swojego życia. Czasem mi smutno, bo świadomość, że dany pisklak pozostanie na zawsze w tej małej przestrzeni jest również wynikiem mojej bezsilności, ale staram się myśleć o tym, że zapewniamy im w tej niewoli możliwie najlepsze warunki – dodaje Ewa.

Nie wszyscy podopieczni Fundacji Albatros mają szanse powrotu na łono natury. I choć do końca swoich dni ich wolność będzie ograniczona – pozostaną w kontakcie z ludźmi w ramach ornitoterapii, czyli terapii polegającej na budowaniu relacji pomiędzy ptakiem i człowiekiem. Z tej relacji czerpie każda ze stron.

  • Tekst: Mateusz Marciniak
  • Kliknij i wesprzyj działania Fundacji Albatros!
Poprzedni artykuł

Technologiczne newsy

Następny artykuł

Pewny jak w banku, czyli cyberbezpieczeństwo w polskim sektorze finansowym [RAPORT]

powiązane artykuły
Total
0
Share