Powolny rozkład Lechii Gdańsk trwał praktycznie całą wiosnę. Z klubowych szaf co rusz wypadały kolejne trupy. Wtopy komunikacyjne i wizerunkowe, długi, problemy z wypłacalnością, pogarszająca się frekwencja na trybunach, konflikty w zespole i seria fatalnych rezultatów boiskowych. Lechia, która jeszcze przed sezonem, w opinii dziennikarzy i ekspertów była wymieniana jako jeden z kandydatów to gry w europejskich pucharach sypała się ze wszystkich stron. 6 maja Biało-Zieloni oficjalnie spadli z Ekstraklasy. Jeden z ówczesnych akcjonariuszy klubu miał wówczas powiedzieć – „Zniweczono wysiłek całego pokolenia gdańszczan…”.
Nie sposób nie zgodzić się z taką opinią. Nieco starsi kibice Lechii Gdańsk doskonale pamiętają sezon 2001/2002, gdy tytułowy klub na skutek wielu perturbacji zaczynał rozgrywki od poziomu A klasy. W kibicowskich wspomnieniach wracają pojedynki z Mewą Gniew czy Bałtykiem Sztutowo. Lechia pomimo fatalnego położenia zdobywała kolejne awanse, aby przy dużym wsparciu kibiców powrócić do Ekstraklasy w 2008 roku. Od tego momentu Lechia Gdańsk nieprzerwanie uczestniczyła w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce.
Tanio sprzedam
W maju zeszłego roku nikt nie pytał czy Lechia spadnie. Większość zastanawiała się kiedy powróci. I czy w ogóle powróci, bo sytuacja w klubie z tygodnia na tydzień stawała się coraz gorsza. Widmo rozpoczęcia rozgrywek od poziomu IV ligi coraz śmielej zaglądało do okien klubowej siedziby. Jakby tego było mało – z końcem kwietnia zmarł właściciel gdańskiego klubu – Franz Josef Wernze. Należąca do niemieckiego przedsiębiorcy grupa ETL kupiła większościowy pakiet klubu w 2014 roku. Wernze zainwestował spore środki w rozwój Lechii. To w dużej mierze dzięki tym inwestycjom Biało-Zieloni zagościli w ligowej czołówce, po drodze zdobywając Puchar Polski.
Przy czym warto podkreślić, że pierwsze sygnały na temat sprzedaży Lechii Gdańsk pojawiły się wiele miesięcy wcześniej. Temat potencjalnej transakcji nabrał rozpędu wiosną ubiegłego roku, czyli w feralnym momencie odnotowywania kolejnych porażek ligowych. Sprzedaż klubu w takich okolicznościach nie działa na korzyść strony sprzedającej. Za ten proces odpowiadał Adam Mandziara – były już Prezes Lechii Gdańsk. Z początkiem lipca oficjalnie potwierdzono sprzedaż klubu. Nowym właścicielem został Fundusz ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich – MADA Global, na którego czele stoi szwajcarski biznesmen – Paolo Urfer. Kwota transakcji – 4 miliony euro.
4 miliony euro. Trudno powiedzieć, że owa kwota robi wrażenie – mamy przecież do czynienia z historycznym klubem, który może się pochwalić jednym z najpiękniejszych stadionów w Europie. Z drugiej strony Lechia miała za sobą fatalny sezon zwieńczony spadkiem i tkwiła po uszy w długach. Paolo Urfer już po podpisaniu dokumentów musiał pokryć dziurę budżetową kwotą 20 milionów złotych, czyli de facto – wyłożyć drugie tyle. Wyprowadzenie Lechii Gdańsk z finansowych tarapatów stało się nie lada wyzwaniem. Podobnie jak przeprowadzenie rewolucji w strukturach klubowych i w samej kadrze. Sam Urfer w rozmowie z portalem Interia powiedział wprost – „To była transakcja last chance. Gdybyśmy nie zawarli szybkiego porozumienia z byłym właścicielem – Lechia Gdańsk byłaby dziś bankrutem…”.
Komandos
Czysto piłkarskie stery objął wówczas Szymon Grabowski, który podpisał kontrakt jeszcze za czasów starego zarządu. Pochodzący z Rzeszowa trener miał wówczas ciekawe CV. W latach 2017-2020 notował z miejscową Resovią kolejne awanse do wyższych klas rozgrywkowych. Następnie – po krótkim pobycie w Podhalu Nowy Targ przeniósł się do Olsztyna, aby z miejscowym Stomilem otrzeć się o awans do I ligi. Zadecydowały baraże i rzuty karne, w których to Duma Warmii musiała uznać wyższość Motoru Lublin.
Niemniej – Szymon Grabowski był znacznie rozsądniejszym wyborem niż jego poprzednik – David Badia, który delikatnie mówiąc – nie pomógł drużynie w pozostaniu na najwyższym szczeblu rozgrywek. Grabowski w przeciwieństwie do swojego hiszpańskiego poprzednika znał rodzime realia i był ceniony za swój warsztat trenerski i charyzmę pośród piłkarzy. Wiele osób ze środowiska futbolowego określało go mianem „Trenera – Komandosa”.
Mission Impossible…?
Sytuacja w której znalazł się Szymon Grabowski była mimo wszystko nie do pozazdroszczenia. Rewolucje strukturalne, organizacyjne i kadrowe uniemożliwiały szczegółowe planowanie i zaburzały cykl przygotowań do nowego sezonu. W tej sytuacji powrót do Ekstraklasy stawał się coraz bardziej odrealniony. Sam charakter pierwszoligowych rozgrywek był już wyzwaniem samym w sobie. I liga uchodzi w opinii ekspertów za fizyczną. Odpowiednie przygotowanie fizyczne, mocny mental i doświadczenie – to kluczowe kryteria, które umożliwiały szybki powrót do E-SY. Część działaczy i trenerów mówi nawet wprost – szanse na błyskawiczny powrót po spadku są iluzoryczne. Wystarczy wspomnieć, że na przestrzeni ostatnich lat ta sztuka udała się wyłącznie jednej drużynie – Górnikowi Zabrze, który w 2017 roku zanotował szybki powrót do czołówki.
Jednak Paulo Urfer nie zamierzał dawać Biało-Zielonym mitycznego czasu na osadzenie się w nowej – ligowej rzeczywistości. Cel był jeden – wrócić jak najszybciej do Ekstraklasy. W okresie czerwca i lipca mało kto w to wierzył. Pierwszym wyrazistym sygnałem było zakontraktowanie Luisa Fernandeza – dotychczasowego piłkarza Wisły Kraków, na którego chrapkę miało wiele ekstraklasowych klubów – łącznie z tymi największymi. I w sumie nic dziwnego – hiszpański pomocnik był wicekrólem strzelców sezonu 2022/2023 na pierwszoligowych boiskach.
Nowe władze Lechii Gdańsk zaczęły więc z wysokiego C. Stało się jasne, że to wokół hiszpańskiego piłkarza będzie budowany skład na zbliżający się sezon. Ten komunikat z pewnością wlał nadzieje do serc sympatyków Biało-Zielonych, ale klubowa rzeczywistość w tamtym okresie nadal skrzeczała. Gdy media społecznościowe płonęły z ekscytacji spowodowanej Luisem Fernandezem – mniej więcej w tym samym czasie trener Grabowski miał kłopot z wystawieniem 11-osobowego składu na mecz sparingowy. Braki kadrowe były widoczne gołym okiem. Podobnie jak braki odzieżowe. Piłkarze Lechii Gdańsk przystępowali do nadchodzącego sezonu w strojach przypominających zwykłe treningówki, co stało się powodem do drwin.
Początki w kratkę
Z upływem tygodni transferowy młyn rozkręcił się na dobre. Do Gdańska przybywali kolejni zawodnicy – łącznie w tamtym okresie zakontraktowano aż 14. Po wiosennej kadrze nie zostało praktycznie nic. Nowe twarze pojawiły się nie tylko na murawie, ale także w siedzibie klubu. Choć początki nie należały do najłatwiejszych i Lechia punktowała w kratkę, to kolejny pozytywny przełom nastąpił jesienią, gdy do klubu dołączył nowy dyrektor techniczny – Kevin Blackwell.
Brytyjczyk nie gości w nagłówkach medialnych, a szkoda, bo w opinii osób będących blisko Lechii Gdańsk jest on obok Grabowskiego jednym z głównych architektów późniejszych sukcesów tytułowej drużyny. Wiedza i duże doświadczenie Blackwella są sporym wsparciem dla Szymona Grabowskiego, ale i dla całego klubu.
Zanim jednak w Gdańsku pojawił się były trener i dyrektor angielskich klubów – Lechii udało się jesienią utrzymać w ligowej czołówce. Wśród porażek zaliczonych w pierwszej części sezonu najdotkliwsze okazały się ta z Zagłębiem Sosnowiec (2:5), które chwilę później popadło w całkowitą destrukcję oraz mecz derbowy z Arką Gdynia, w którym Biało-Zieloni przegrali 1:2. Choć trzeba przyznać, że był to bardzo specyficzny pojedynek, bo odbywający się na całkowicie zaśnieżonej murawie.
Już jesienią było widać, że młodzi podopieczni trenera Grabowskiego zamierzają grać ofensywny i radosny futbol. Techniczna gra, wysoki pressing i duża dynamika – to znaki rozpoznawcze nowej wersji Biało-Zielonych. Trybuny gdańskiego „Bursztynka” zapełniały się z meczu na mecz. Wielu kibiców na nowo zaczęło identyfikować się z klubem. Moda na Lechię zaczęła wracać.
Wizerunkowa rysa
Okres od czerwca do sierpnia jest kluczowy względem skuteczności procesu naprawczego Lechii Gdańsk. Przecież jeszcze do niedawna brakowało pieniędzy na zorganizowanie przejazdu na trening, a wezwania do zapłat walały się po wszystkich kątach administracyjnych. Szybka spłata znaczącej większości długów, pozostawienie u sterów ambitnego trenera oraz zakontraktowanie topowego piłkarza sprawiały, że niedawne koszmary zaczynały odchodzić w zapomnienie.
I wtedy przyszedł koniec sierpnia. Portal wp.pl opublikował głośny artykuł o potencjalnych powiązaniach nowego prezesa Lechii Gdańsk z prorosyjskimi oligarchami. Media sportowe, ale nie tylko, bo również ogólnoinformacyjne błyskawicznie podchwyciły ten temat. Wizerunkowe rysy wróciły szybciej niż można było przypuszczać. Paolo Urfer musiał się tłumaczyć i to nie tylko kibicom czy dziennikarzom, ale także przedstawicielom władz miejskich, które zasilają klubowy budżet pokaźnymi kwotami.
Miasto Gdańsk zwróciło się do władz klubu z żądaniem wyjaśnień i pilnym odniesieniem się do problematyki poruszonej w tekście Szymona Jadczaka. Mada Global opublikowało oświadczenie określając informacje zawarte we wspomnianym artykule jako fałszywe i zapowiedziało podjęcie odpowiednich kroków prawnych w celu ochrony swojej reputacji. Zaś sam Urfer udzielił wywiadu Maciejowi Słomińskiego, w którym określił dziennikarstwo śledcze portalu wp.pl mianem „żartu”.
Uderz w stół, a nożyce…
Ścisłe regulacje prawne którym podlegają środki Mada Global mają być istotnym argumentem wobec ewentualnych zarzutów w tej kwestii. Gdy nad Gdańskiem zaczyna być ciszej w kontekście medialnym – przez social media przebijają się kolejne doniesienia na temat opóźnień w płatnościach względem piłkarzy i pracowników Lechii. Szwajcarski biznesmen odnosi się do nich podczas spotkania ze Stowarzyszeniem Lwy Północy. Podkreśla, że owe – finansowe problemy są po poprzednim właścicielu.
I wtedy wraca do akcji były prezes Lechii Gdańsk – Adam Mandziara, który zaczyna publikować w mediach społecznościowych fragmenty poufnych dokumentów związanych z przywoływaną transakcją sprzedaży klubu. Formułuje zarzuty wobec nowego właściciela, a nawet mówi wprost – idę z Urferem do sądu.
Mandziara zarzuca Urferowi, że pożyczka udzielona nowemu właścicielowi zgodnie z formalnymi warunkami miała zostać przeznaczona na spłatę długów, a w praktyce owe środki zostały przeznaczone na bieżącą działalność klubu. Oto fragment wywiadu, który kilka dni temu został opublikowany na portalu meczyki.pl:
Łącznie w ramach transakcji umorzyliśmy około 62 miliony złotych. Naturalnie, jeśli ktoś nie przestrzega umowy, no to podejmiemy kroki, które mają na celu ochronę naszych interesów. To nie są moje pieniądze, za tym też stoją inwestorzy. Oni też widzą, czytają i obserwują, co się dzieje w Gdańsku. Jak takie rzeczy słyszą, no to mnie pytają: “Dlaczego pożyczyłeś cztery miliony euro? Dlaczego umorzyliśmy latem 2023 roku kwotę 62 miliony złotych pożyczek, skoro klub nadal nie jest wolny od długów?”. Działania pana Urfera stoją w sprzeczności z uzgodnieniami i interesem dotychczasowych inwestorów.
Adam Mandziara
Mandziara podkreśla w rozmowie, że jego działania nie są wymierzone w Lechię Gdańsk tylko Paolo Urfera.
Znów przyszła wiosna
Wróćmy do kwestii piłkarskich. Po przerwie zimowej Lechia Gdańsk poprawiła swoje i tak już dobre notowania. Kolejne zwycięstwa umacniały Biało-Zielonych w ligowej czołówce. Było to o tyle zaskakujące, że podopieczni Szymona Grabowskiego są statystycznie najmłodszą drużyną na szczeblu centralnym. Mało tego – wspomniany lider zespołu, czyli Luis Fernandez uległ kontuzji, która wykluczyła go z gry na wiele miesięcy. Front gdańskiej kapeli zaczęli tworzyć młodzi zawodnicy – Bogdan Sarnavskyi, Elias Olsson, Ivan Zhelizko, Tomasz Neugebauer, Rifet Kapic, Camilo Mena czy Maksym Khlan. Lechia Gdańsk po serii zwycięstw awansowała na pierwsze miejsce ligowej tabeli. Dodatkowy powód do radości kibiców z Gdańska to fakt, że miejsca na najwyższym stopniu podium musiała ustąpić Arka Gdynia.
I to właśnie klub z Miasta Morza będzie najbliższym rywalem Lechii Gdańsk, która w zeszłym tygodniu zapewniła sobie awans do Ekstraklasy. Obie drużyny powalczą w ramach przedostatniej kolejki ligowych rozgrywek, choć obie są już praktycznie pewne awansu. Mimo to na gdańskim stadionie szykuje się prawdziwe święto futbolu. Na trybunach pojawi się aż 37.000 osób. Derby Trójmiasta rozpoczną się w niedzielę o 20:30.
foto główne: gdansk.pl