Adam Van Helper

Adam Van Bendler lubi pokopać piłkę i zaserwować kilka mniej lub bardziej zabawnych anegdot. Pod płaszczem komika skrywa wrażliwca, który przełamuje tabu i niesie pomoc potrzebującym zwierzętom. W unikalnej rozmowie odsłania kulisy stand-upu, opowiada o depresji i miłości do czworonogów.

Jesteś pierwszą czy drugą falą polskiego stand-upu?

Jestem gościem z drugiej fali. Z pierwszej jest Abelard Giza i Kacper Ruciński. To oni założyli w Trójmieście świątynię stand-upu – Elżbietańską 6 Na Ostro. Zbiegło się to z moim powrotem z Norwegii. Projekt stał się fajną opcją, aby pokazać się na scenie.

Co robiłeś w Norwegii?

Pracowałem tu i tam. Na początku przetwórstwie rybnym. Później jako konserwator powierzchni płaskich i stolarz fabryczny. Poza tym grałem w gałę w różnych miejscowych – amatorskich klubach.

Byłeś jak Ronaldo?

Byłem przecinakiem w środkowej strefie. Czyścicielem w starym – wyspiarskim stylu. Całkiem nieźle wychodził mi odbiór i destrukcja. Oczywiście do momentu, w którym pozwalała mi na to kondycja. Gdy spędzasz kilkanaście godzin przy taśmociągu, a twoim głównym posiłkiem jest dorsz z frytkami, to trudno się zmobilizować do jeżdżenia na tyłku w centralnej strefie boiska. Poza tym w Norwegii bardzo szybko przekonałem się o tym, że czarnoskóry skrzydłowy jest w stanie wyprzedzić mnie o 15 metrów w 2 sekundy. Ech…

Jakie poczucie humoru mają Norwedzy?

Nie patrzyłem na nich ze socjologicznej perspektywy. Otaczałem się grupą lokalsów, którzy mieli zajebiste poczucie humoru. Podobnie jak ja – lubili abstrakcję i ostre żarty. W moim otoczeniu była pewna dziewczyna – fanka amerykańskich stand-uperów. Złapaliśmy fajny kontakt. W tym okresie przyszło mi do głowy, że mogę sam zacząć spróbować ze stand-upem.

Dobry komik musi wiedzieć, kiedy należy nacisnąć sprzęgło w monologu. Serwowanie żartów musi mieć odpowiednie tempo i precyzyjnie trafiać w reakcje publiki.

Adam Van Bendler

Rozpiszmy stand-upera idealnego, hm? Ja zacznę. Ten idealny musi mieć metaforyczną, zabawną i silnie zarysowaną puentę.

Racja. To ja dodaję do tego odpowiedni timing. Dobry komik musi wiedzieć, kiedy należy nacisnąć sprzęgło w monologu. Serwowanie żartów musi mieć odpowiednie tempo i precyzyjnie trafiać w reakcje publiki. Oczywiście zależy to od formy występu. Są komicy, którzy bazują na storytellingu, crowdworku, czy zupełnej abstrakcji. Każdy z tych stylów rządzi się swoimi prawami, a każdy z komików ma swój własny, często niepowtarzalny rodzaj ekspresji.

Idealny stand-uper powinien być kreatywny. I wiem – brzmi to jak truizm, ale zdarza się, że komicy powielają żarty.

Z moich doświadczeń wynika, że to rzadkie zjawisko, ale fakt – zdarza się. Kreatywność? Owszem. Od siebie dodaję charyzmę, a raczej świadomość własnej charyzmy scenicznej. Charyzma wyróżnia, a jej świadomość pozwala poprawiać warsztat i stawać się lepszym komikiem.

A czy standu-per powinien być wulgarny? Przeciwnicy tej formy komediowej często podkreślają, że natłok wulgaryzmów rzucanych ze sceny jest tak duży, że wręcz niesmaczny.

Większość odbiorców myśli, że komicy w sposób celowy robią z przekleństw przecinki i kropki. Wulgaryzmy są najczęściej wynikiem stresu komików. Często sam materiał jest czysty od przekleństw – są one dodawane spontanicznie podczas występu. Stres, adrenalina i świadomość tego, że występ powędruje do sieci sprawia, że niektórzy stand-uperzy dorzucają do pieca. Wiem to również po sobie. Gdy oglądam na chłodno swoje występy często dochodzę do wniosku, że kilka przekleństw było z mojej strony zupełnie zbędnych.

Fot. Piotr Manasterski

Często oglądasz własne występy?

Robię to notorycznie. Często podróżuję z ekipą filmową, aby zarejestrować dane występy. Każdy program ma swoje pozytywne momenty energetyczne. Nadchodzi taka chwila, że staję się obyty ze swoim programem – mam większą pewność siebie. Tworzy się fajna energia i czysta radość – to widać zarówno po nas – komikach, jak i po reakcjach publiczności. Rejestruję momenty z pozytywnym flow, aby wiedzieć, gdzie popełniam błędy – w którym miejscu wprowadzić trochę spokoju, a w którym podostrzyć.

Oglądasz swoje występy na przestrzeni lat. Gdzie zauważasz największy progres?

Mam na scenie więcej spokoju – to element nad którym pracowałem i widzę sporą poprawę. Mniej wulgaryzmów, więcej jakościowych porównań – to także na plus. No i nie wydzieram już tak bardzo mordy. Najbardziej jednak doceniam to, że coraz mniej osób cierpi – że dany żart ma swój wysoki poziom i nikogo przy tym nie obraża. Nie twierdzę, że jestem krystalicznie czystym komikiem pod tym względem, ale widzę, że poczyniłem w tej kwestii progres.

Wyobraźmy sobie, że jest poranek. Twój pies ma sraczkę, sąsiad porysował ci auto przy parkowaniu, a ty poślizgnąłeś się na skórce od banana. Cały świat jest przeciwko tobie. A ty wiesz, że wieczorem masz występ i będziesz gościem, któremu ludzie zapłacą za to, żeby wprawił ich w dobry humor…

Znam to! Pewnie chcesz wiedzieć jak to się przekłada na scenę? Frustracja działa na mnie motywująco. Zła energia może pomagać podczas występu. Zdarzało się, że byłem na coś wściekły i musiałem wyjść na scenę. W takich sytuacjach mam w oczach charakterystyczne kurwiki. Żarty – zwłaszcza te ostre, znacznie lepiej się przyjmują.

Twoje programy składają się nie tylko z ostrego dowcipkowania. Są też momenty w których poruszasz trudne, a nawet przykre tematy. Jednym z nich jest depresja, która stała się częścią programu „Placebo”.

Zanim zaprezentowałem „Placebo” – wcześniej objechałem kraj z programem „Światło w tunelu”. To istotne, ponieważ ostatnia część tego programu była poświęcona monologowi na temat choroby i śmierci mojej mamy. Występ trwał ponad półtorej godziny. Ostatni kwadrans, który większości komików służy do wyrzucenia najlepszych – często najbardziej ostrych żartów, w moim przypadku miał zgoła odmienny charakter.

Założyłem, że pomiędzy żartami będę przemycał ważne refleksje. Chciałem zaangażować publiczność w nieco poważniejszą konwersację poprzez rozrywkę.

Adam Van Bendler

Miałeś obawy w związku z taką konstrukcją scenariusza?

Przez premierą programu nie mogłem spać przez tydzień. Zastanawiałem się czy mój pomysł nie jest zbyt mocny – czy taka konstrukcja i tematyka nie zrazi ludzi. Opowieść o chorobie i śmierci mojej mamy to długi fragment w którym mordowałem całą pozytywną energię swojego występu. Bardzo się stresowałem, ale w praktyce okazało się, że te kilkanaście minut ma inną – dużą wartość. Zwłaszcza wśród osób, dla których temat nowotworu nie jest czymś obcym. Mój końcowy monolog był dla wielu osób jak katharsis. W tamtym momencie zrozumiałem, że ciężkie doświadczenia można przekuć w coś pozytywnego…

Poszedłeś za ciosem i zacząłeś mówić otwarcie o depresji.

Tak. Po wielu sesjach terapeutycznych i po doświadczeniach związanych z puentą programu „Światło w tunelu” byłem gotów do napisania „Placebo”. Założyłem, że pomiędzy żartami będę przemycał ważne refleksje. Chciałem zaangażować publiczność w nieco poważniejszą konwersację poprzez rozrywkę. Zanim program nabrał swojej pełnej formy, głównym zadaniem było rozłożenie na czynniki pierwsze moich własnych problemów.

Co było dalej?

Program ewoluował z każdym kolejnym występem. A wiesz, co było najpiękniejsze? Że podczas występów ludzie mogli przekonać się, że nie są sami w swoich problemach. I to nie tylko jeśli chodzi o depresję, ale i o szereg innych problemów, które poruszałem, a które dotykają nas wszystkich, w mniejszym lub większym stopniu.

A jak „Placebo” zostało odebrane w środowisku komików?

W ogóle nad tym się nie zastanawiałem. W środowisku stand-uperów uchodzę raczej za zamulacza. Komicy z mojego otoczenia wiedzieli, że jestem facetem, który ma za sobą doświadczenia związane z depresją oraz różne – lepsze i gorsze dni. Było dla nich jasne, że prędzej czy później dotknę tego tematu na scenie.

Komik cierpiący na depresję. Brzmi trochę ironicznie.

Komicy to wrażliwi ludzie. A nadmierną wrażliwość łatwo jest pomylić z początkowym stadium depresji. Każdy człowiek ma jakieś swoje ego. Każdy inaczej odbiera bodźce zewnętrzne i każdy jest zbiorem różnych historii z dzieciństwa. Stand-uperzy poza swoją wrażliwością są w większości przypadków inteligentnymi ludźmi. To niesie ze sobą ryzyko możliwości nadintepretowania danych zachowań. Takiego połączenia cech można zazdrościć. Ale można też współczuć.

Zmieńmy temat. Za co kochasz psy?

Za ich spojrzenie, które mnie przede wszystkim rozczula. Dostrzegam w tych oczach, że psiaki cenią dobro człowieka ponad swoje. To mnie wzrusza. No i kocham je za to, że w odróżnieniu od ludzi są lojalne w naturalny sposób.

Z tej miłości zrodził się pomysł na założenie Fundacji Psia Krew?

Również. Wracając do Polski miałem na siebie dwa pomysły. Stand-up i praca w schronisku. Zamieszkałem z rodzicami w Baninie – nieopodal schroniska „Promyk”. Udzielałem się tam jako wolontariusz. Byłem oddelegowany do tych wszystkich hardych prac. Zdarzyła się pewna przykra sytuacja o której nie chcę mówić. Poskutkowała ona zakończeniem współpracy. W standu-upie za to szło mi coraz lepiej. Miałem sporo wolnego czasu i brak większych zobowiązań. Postanowiłem spożytkować swój wolny czas i wykorzystać własne nazwisko do celów promocyjnych, aby zrobić coś dobrego. Wpadłem na pomysł organizacji meczu charytatywnego komików z raperami. Impreza wypaliła, a dochód z niej przeznaczyliśmy na pomoc psiakom.

Chcemy zwiększać świadomość ludzi na temat zwierząt. W dłuższej perspektywie będziemy dążyć do tworzenia społeczeństwa prozwierzęcego.

Adam Van Bendler

Starczyło Ci kondycji?

Na boisku wypadłem przeciętnie, ale miałem w sobie za to mnóstwo zapału do dalszych działań fundacyjnych. Niestety przyszła pandemia i nie mogliśmy zorganizować kolejnej edycji meczu charytatywnego. Wtedy wraz z moim przyjacielem z OTOZ Animals – Pawłem Gebertem, wpadliśmy na pomysł stworzenia apki o nazwie Animal Helper. Wsiąknęliśmy w to!

Na czym polega Wasza koncepcja?

Apka Animal Helper pozwala na telefoniczne lub formularzowe zgłoszenie każdej – niebezpiecznej dla zwierząt sytuacji. Aplikacja dotyczy wszystkich zwierząt – domowych, gospodarskich oraz dzikiach. Poprzez to narzędzie chcemy skrócić czas reakcji służb w przypadku zagrożenia życia zwierząt, ale nie tylko. Naszym celem jest przede wszystkim edukowanie. Chcemy zwiększać świadomość ludzi na temat zwierząt. W dłuższej perspektywie będziemy dążyć do tworzenia społeczeństwa prozwierzęcego.

Rozumiem, że apka ułatwi przepływ informacji w kryzysowych sytuacjach. Jaka jest jeszcze jej funkcja?

Aplikacja to także moduł z mapą, gdzie możemy zaznaczać zagubione lub znalezione zwierzęta. Dzięki modułowi możemy także kreować potencjalne ścieżki po których mogą poruszać się zwierzęta oraz zaznaczać obszary niebezpieczne.

To bardzo odpowiedzialne przedsięwzięcie.

Skala odpowiedzialności jest ogromna – czasem przytłaczająca. Jesteśmy pierwszą organizacją w Polsce, która podejmuje się takiego wyzwania. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tej odpowiedzialności oraz ryzyka, które niesie projekt. Robimy coś wielkiego bez wzorców do których możemy się odnieść. Wierzymy, że uda nam się kształtować struktury i podmioty reagujące szybko i skutecznie. Mamy nadzieję, że dzięki naszym działaniom los zwierząt nie będzie obojętny.

Na jakim etapie projektu jesteście?

Mamy już wyremontowane i urządzone pomieszczenia w Oliwie, w których będzie się mieścić centrala. Aktualnie jesteśmy w trakcie prowadzenia szkoleń pracowników. 7 listopada odbędzie się otwarcie lokalu oraz odpalenie aplikacji. Odbiór naszych działań jest rewelacyjny. Otrzymujemy ogrom wsparcia od przedsiębiorstw, instytucji, ale też zwyczajnych osób, które po prostu kochają zwierzęta. Jednak koszt funkcjonowania centrali wyniesie około miliona złotych rocznie, dlatego wciąż poszukujemy sponsorów i partnerów.

KLIKNIJ i wesprzyj działania Fundacji Animal Helper!

  • Rozmawiał: Mateusz Marciniak
  • Foto główne: Fundacja Kochasz Dopilnuj
Poprzedni artykuł

Szlak Św. Warmii szansą na rozwój całego regionu

Następny artykuł

Znany raper otwiera lokal w Trójmieście!

powiązane artykuły
Total
0
Share