Otwarta głowa czy słoma w butach…?

To może teraz wyleczymy się z tego paskudnego syndromu zarządzania okresu transformacji? Z tej partyzanckiej przywary lat 90., kiedy szef uważał, że może wszystko? Że może wrzeszczeć z nogami na stole i poniżać pracowników w wymyślnym stylu, aby dokarmić swoje ego i chwilowo wyciszyć kilka kompleksów…?

Nie myślcie, że tak już się nie dzieje. Owszem – zmieniają się epoki i nadchodzą nowe pokolenia, ale jak ktoś chamem był – to prawdopodobnie nim pozostanie. Nie wszyscy mają otwarte głowy i nie każdy hoduje w sobie pokład ambicji, aby stawać się bardziej elastycznym w tak założonej kwestii. Bo zarządzanie to złożony temat – zwłaszcza to współczesne, które wymaga od zarządzających świadomości własnych ograniczeń. Dla mnie to kluczowe – nie uważać siebie za nieomylnego. Częściej słuchać niż mówić.

W ostatnich tygodniach częściej rozmawiamy o skutecznym zarządzaniu. Czasami odnoszę wrażenie, że zmiany, które zaszły w pewnej popularnej redakcji otworzyły “puszkę Pandory”. Dostaliśmy obuchem w skroń i okazało się, że jednak trochę potrafimy rozmawiać na temat umiejętności miękkich, pokoleniowych zmian i profesjonalizmu w relacjach. Bajki o tym, że wybitni liderzy bywają autokratyczni i chimeryczni rzeczywiście brzmią barwnie, ba – nawet seksownie, ale jeśli mam być szczery – wolę nie mieć w ten sposób „wybitnego” szefa. Chętnie zamieniłbym go na satysfakcję, energię i efektywność całego teamu. To smutne, ale nadal zapominamy, że firma to przede wszystkim ludzie. To ich poczucie bezpieczeństwa oraz zaufanie.

W swojej karierze zawodowej spotkałem kilku toksycznych przełożonych. Zderzałem się z nieuzasadnioną krytyką, gburowatymi odzywkami i szeroko pojętą zarozumiałością. W pewnym momencie zacząłem głośno siebie pytać, czy ja się do czegokolwiek nadaję. Bo każdy z nas ma jakąś granicę wytrzymałości. Owszem – linia wrażliwości bywa ulokowana w różnych miejscach, a poziom grubości skóry także jest urozmaicony, ale to nie zmienia faktu, że wydolność zawsze jest do pewnego momentu. Miałem to szczęście, że postanowiłem się nie urządzać w patogennym środowisku i podjąć jakieś ryzyko względem swojej przyszłości.

Piszę to z perspektywy faceta, któremu zaufano i który dziś mierzy się z zarządzaniem. Z lepszym i gorszym skutkiem stara się gospodarować ambicjami innych i sprawiać, żeby dawali z siebie to co mają najlepszego. Nie zakładam nóg na stół i nie obchodzę owocowych czwartków. Przede wszystkim rozmawiam. Zarządzanie ma wiele wspólnego z dziennikarstwem. Wciąż słucham, filtruję, piszę, nadaję kształty i czekam na efekty. Nie zawsze są one zadowalające. Ale zawsze są rodzajem odniesienia z którego można uszczknąć coś pozytywnego. Oczywiście pod warunkiem, że zamiast słomy w butach mamy otwarte głowy.

Poprzedni artykuł

Na Stogach powstała Akademia Młodego Ogrodnika

Następny artykuł

Pomorze wspólnie na Expo Real

powiązane artykuły
Total
0
Share