Autoterapia i Duszknieje

Damian Lange na przestrzeni ostatnich miesięcy wydał dwie solowe płyty. Wokalista znany z zespołów „Romantycy Lekkich Obyczajów” oraz „Transsexdisco” opowiada nam o procesie twórczym i własnym postrzeganiu sztuki.

Jak przetrwałeś okres izolacji? Dla wielu artystów był to trudny czas…

Posiadam wiele cech introwertycznych, więc ten czas nie sprawił mi jakichś większych problemów. Izolacja pozwoliła mi się skupić na innych aspektach – tych bardziej przyziemnych od artyzmu. Skupiłem się na moim nie do końca poukładanym życiu. Brak koncertów też nie był większym problemem. Zdążyłem ich zagrać w swoim życiu całkiem sporo, a samo zarobkowanie nigdy nie było uzależnione od grania. Zawsze miałem obok inne zajęcia, które pozwalały mi utrzymać się na powierzchni. Tak jest do tej pory. 

Czy pandemia zmieniła Twój sposób postrzegania świata? 

Nie. Po prostu obserwowałem siebie bardziej intensywnie niż wcześniej. Zawsze kreowałem swoją małą rzeczywistość popartą ciekawością świata i cały ten dziwny okres cierpliwie przeżywałem na tyle ile się dało. Podobnie było w kwestii mojej twórczości. Podczas pandemii nie zwracałem uwagi na stan świata. Zdarzyło mi się napisać kilkanaście tekstów w tym okresie, ale nawet pół słowa nie dotyczyło globalnego stanu rzeczy.

Jesteś zaangażowany w trzy projekty muzyczne – Romantycy Lekkich Obyczajów, Transsexdisco oraz działalność solową. Dlaczego postanowiłeś w tak szeroki sposób wyodrębnić swoją twórczość?

Zdarzają mi się okresy w życiu, że piszę mnóstwo tekstów w różnorodnym klimacie. Są też okresy w których nie piszę w ogóle. Parę lat temu był taki moment w którym ich część nie pasowała tematycznie do wizji TSD. Poczułem, że powinienem im dać żyć w innej postaci stylistycznej. Chodzi o inny rodzaj estetyki artystycznej. Wypadkową tych emocji oraz przemyśleń byli Romantycy Lekkich Obyczajów. Z kolei moja twórczość solowa to powrót do korzeni i pewien rodzaj autoterapii. W tych tekstach jest znacznie więcej głębszej analizy mojego jestestwa. Jest też mnóstwo nieograniczonej zabawy słowem – to sprawia mi szaloną przyjemność.

Skoro mówimy o Twojej działalności solowej – jesienią zeszłego roku wydałeś „Dramatematykę”, a kilka miesięcy później – „Duszknieje”. To bardzo krótki odstęp czasu…

Rzeczywiście krótki, ale za to bardzo intensywny. Spędziłem ten czas w samotności – z gitarą i kartkami papieru. Wylewałem z siebie rzekę przemyśleń i rozważań nad samym sobą oraz otaczającą mnie rzeczywistością. Były chwile w których pisałem śmiertelnie poważnie, ale też momenty w których nie zapominałem o lekkim i przyjemnym oczyszczaniu głowy z trosk i samotności. Cieszę się, że powstały te dwa albumy i jestem pewien, że to dopiero początek moich solowych działań. To jest świetne – totalna i niezależność i kreowanie świata za pomocą czystej formy.

A jak to wygląda z perspektywy scenicznej? Nie brakuje Ci wsparcia kapeli?

Pierwszy koncert solowy był nieco dziwny, bo po wielu latach występowania na scenie z kolegami poczułem, że muszę się przyzwyczaić do bycia jedynym człowiekiem na którym można skupić wszelkie zmysły. Polubiłem ten stan, ponieważ jest to też forma swobodnego i przyjaznego kontaktu z publicznością. Poza tym jestem niejako zmuszony do wydobywania z siebie dodatkowych pokładów energii. Chcę, aby historie, które wyśpiewuję dotarły do odbiorców z całą swoją mocą oraz przekazem. Bo to właśnie przekaz jest dla mnie najważniejszy.

Masz wielu fanów, którzy znają Cię z projektów zespołowych. Jak zareagowali na Twoją działalność solową?

Prawdę mówiąc miałem obawy, że ta prosta forma złożona z gitary i śpiewu może nie usatysfakcjonować moich słuchaczy, którzy są przyzwyczajeni do pełnych aranżacji z wieloma instrumentami w tle. Na szczęście nie zauważyłem, aby komuś to przeszkadzało.

Nie kusiło Cię, aby rozbudować poszczególne partie w studio? Wzbogacić je?

Nie. Nie chciałem ubierać tych utworów w dodatkowe rozwiązania studyjne, dlatego że moim celem było to, żeby na żywo zabrzmiały tak jak na płycie – a nawet lepiej, bo z dodatkową energią. Staram się o nią dbać podczas swoich występów.

Pamiętam Twój występ na scenie w Jarocinie. Wykonałeś utwór w duecie z Grabażem. Ponadto wystąpiłeś w jednym z klipów zespołu Strachy na Lachy. Czy twórczość wokalisty Pidżamy Porno ma na Ciebie wpływ? Jak wspominasz te doświadczenia?

Dobrze było spotkać osobiście artystę przy którego piosenkach spędziło się licealne życie. Piosenki Grabaża łączyły mnóstwo ludzi o określonych upodobaniach muzycznych. Pamiętam jak puszczaliśmy utwory Pidżamy Porno na ogniskach czy domówkach i w powyciąganych swetrach tańczyliśmy gdzie tylko się dało. Twórczość Grabaża pokazała mi, że pisząc ambitnie w szeroko pojętym rocku można dotrzeć w naszym kraju do zadowalającego artystę pułapu. Nigdy nie chciałem naśladować Grabaża, ale zawsze mocno obserwowałem jego poczynania artystyczne. Natomiast prywatnie odczułem, że mamy ze sobą wiele wspólnego – zwłaszcza w kwestii postrzegania rzeczywistości, ale także w sposobie myślenia o sztuce.

Na koniec chciałbym Cię zapytać o region warmińsko-mazurski. Czy ten zakątek jest dla Ciebie źródłem inspiracji?

Warmia i Mazury idealnie pasują do mojego życia i nie mam zamiaru tego zmieniać. Dużo swojej twórczej energii czerpię z otaczającej przyrody. Uszczęśliwia mnie to, że natura jest tutaj na wyciągnięcie ręki. Być może zabrzmi to pompatycznie, ale jest w tych krainach coś szczególnego. Coś, co pomaga w życiowych procesach. Ja to po prostu wiem.

FOT. Marta Tarasiewicz

Poprzedni artykuł

Wino, kobiety i sztuka...

Następny artykuł

Co słychać DOBREGO?

powiązane artykuły
Total
0
Share